Monika Zamachowska: Kochać, to znaczy być dla drugiego człowieka

Kto chce być matką, musi umieć kochać. Proste, prawda? To właściwie byłoby na tyle. Reszty uczymy się w biegu, robimy instynktownie, słuchamy intuicji. Tego jednego, bezwarunkowego kochania drugiej osoby, zawsze i bez względu na okoliczności, tego jednego nikt nas nie nauczy. Dopiero wtedy, gdy to małe, które wydaliśmy ze swojego brzucha, po raz pierwszy solidnie nas wkurzy, gdy nas rozczaruje, gdy zdziwi nas jej głupota (po kim ona to ma?) czy podłość, wtedy dowiemy się, czy umiemy prawdziwie kochać. Szkoda tylko, że wtedy jest za późno.

Moja mama kocha mnie, tak sobie mówię i ona też często mi to mówi, szczególnie ostatnio. Wiem, że w swoim życiu zrezygnowała z wielu przyjemności, a nawet podstawowych potrzeb, żeby być dobrą matką. Na przykład wybrała samotność po rozwodzie z moim ojcem. Rodzina mojej mamy jest z Wielkopolski. W domach jest czysto i schludnie, ubrania są wyprasowane, firanki wyprane, okna umyte. Gdy byłam dziewczynką, mama w niedzielę kręciła moje proste i sztywne włosy lokówką, czesała w dwie kitki i wiązała duże, niebieskie kokardy ze świecących, plastikowych wstążek, które szczypały mnie w uszy. Nienawidziłam tego. Cały nastoletni okres mojego życia spędziłam w swoim pokoiku, za zamkniętymi drzwiami. Tam był mój świat.

Mama była dla mnie i dla mojego świętej pamięci brata raczej ojcem niż matką. Pracowała bardzo dużo. Utrzymywała nas i babcię, która nas wychowywała. Pamiętam mamy nieobecność, nawet, gdy fizycznie była z nami. Pamiętam jej zmęczenie, gdy siedziała na kanapie przed telewizorem, paliła papierosa, czytała gazetę i jednocześnie słuchała moich albo brata opowieści. „Mhm” – odpowiadała, cokolwiek mówiliśmy. Mama była zaangażowana w działalność opozycyjną, dwa razy była internowana, przez wiele miesięcy jej nie widziałam. Przeżyliśmy z bratem, bo mieliśmy cudowną rodzinę: siostry mamy, ich mężów i babcię Ziutę. Byliśmy blisko. Ale nie z mamą. Mama nie była do przytulania. Jeśli już trzeba było poważnie porozmawiać, nastawiałam się raczej na słuchanie, bo mama zawsze wiedziała, co powinnam zrobić i nie wahała się mi tego przekazać.

Byłam grzecznym dzieckiem. Ale słowa „przepraszam” nauczyłam się dopiero we wspólnocie kościelnej, w którą wsiąkłam w liceum. Mówić: „kocham cię” nauczyłam się właściwie dopiero w moim drugim małżeństwie. Na szczęście to tego właśnie faceta wybrałam na ojca moich dzieci, więc moja córka mówi mi „kocham cię”, odkąd umie mówić i nie ma z tym najmniejszego problemu. Ja owszem, czuję się dziwnie za każdym razem, gdy chcę z kimś podzielić się swoimi emocjami. Czy jestem lepszą matką dla mojej córki, niż moja mama była dla mnie? Na pewno cholernie się staram. Ale też żyję w czasach, gdy trzeba być świadomą swoich deficytów. Szczególnie, gdy tak jak ja, jest się na etapie trzeciego małżeństwa.

Wiem już, że jestem dość krytycznie oceniania przez moją piętnastoletnią córkę. Wiem, że mówiąc delikatnie, Zosia nie aprobuje wielu moich życiowych decyzji. Czy uważa, że sama zrobiłaby lepiej? Nie wiem, ale na pewno inaczej. Co zaś dotyczy jej samej i jej życiowych wyborów, mam wrażenie, że nie mam nic do powiedzenia. Teraz ona spędza swoje nastoletnie życie w swoim pokoju, za zamkniętymi drzwiami. Zośka to mocna osobowość, choć wydaje mi się, że jest wrażliwsza, niż ja. Najczęściej sama coś postanawia i nie da się zawrócić z obranej drogi. Mimo to kilka razy ja także się uparłam i uważam, że wyszło jej to na dobre.

Ostatnio często przychodzi mi do głowy, że historia się powtarza. Moja mama robiła przecież dokładnie to samo. Schodziła mi z drogi, dopóki uważała, że błędy, które popełniam, są drobne i dam radę wyjść z dołka, w który sama wpadłam. A wtedy, gdy sytuacja robiła się poważna, interweniowała. Dlaczego więc mam do swojej mamy żal? Dlaczego tak trudno mi wzbudzić w sobie wdzięczność za moje dzieciństwo, które uczyniła tak szczęśliwym, jak tylko umiała? I czy Zośka też będzie miała żal do mnie? Czy będzie opowiadała, że za dużo pracowałam, że nie potrafiłam być dla niej wtedy, gdy mnie potrzebowała?

Wiem, że nie mam i nigdy nie miałam prawa czuć się niekochana. Mama zawsze mnie chwaliła publicznie, chętnie opowiadała o moich sukcesach. Udało jej się wpoić mi, że jestem najlepsza, że dam radę. Wiem, że mnie podziwiała i do dzisiaj podziwia, uważa, że od zawsze ciężko pracuję i że nie mam łatwego życia, ani prywatnego, ani zawodowego. Moje ostatnie przemyślenia są takie, że nie chodziło o to, co robiła moja mama, tylko o to, jak to robiła. Nigdy nie czułam się przy niej osobnym, pełnoprawnym człowiekiem, któremu należy się szacunek. Byłam tylko małą, głupią dziewczyną, która zaraz wpakuje się w kłopoty, jeśli ona mnie nie uratuje. To dlatego natychmiast po maturze wyjechałam z rodzinnego Wrocławia i nigdy już nie wróciłam.

Dostałam od życia duży bonus: cudowną macochę, która od 40 lat jest żoną mojego taty. Bardzo dużo się od niej nauczyłam. Laura nigdy się nie wtrąca, nigdy nie oferuje rady, jeśli się jej nie prosi. Przez te 40 lat nigdy nie postawiła mnie w niekomfortowej sytuacji, nigdy niczego mi nie narzuciła. Po prostu jest. Wiem, że mnie kocha, że bardzo jej zależy na kontakcie ze mną. Ona właśnie pokazała mi, że kochać, to znaczy być dla drugiego człowieka. Tylko i aż tyle. Może dlatego tak bardzo na palcach stąpam, doradzając mojej córce. Mój mąż, a jej ojczym mówi, że się jej boję, ale to nieprawda. Po prostu chcę, żeby zrobiła to, co ja wiem, że jest dla niej najlepsze, ale też chcę, żeby zrobiła to, bo sama tak zdecydowała. Chcę dać jej przestrzeń. To jest naprawdę bardzo trudne. Tu zupełnie nie chodzi o manipulację, o bycie „szyją” w tej relacji. Chcę, żeby Zosia wiedziała, że jestem, czuwam, że zawsze jej pomogę, jeśli do mnie przyjdzie. Najważniejsza dla mnie lekcja z życia do tej pory jest taka, że miłość to obdarzenie drugiej osoby wolnością. Parafrazując Świętego Augustyna: kocham ją, niech robi, co chce.

Monika Zamachowska

FELIETON POCHODZI Z KSIĄŻKI “DZIĘKUJĘ CI ZA. O RELACJI MATKA – CÓRKA ORAZ BLASKACH I CIENIACH MACIERZYŃSTWA”; Wydawnictwo I.D.MEDIA.

2+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Czasowa głodówka jako sposób na uzdrawianie

Według wielu ekspertów, współczesny model jedzenia zakładający trzy posiłki dziennie i przekąski nie ma podstaw naukowych, ani wynikających z historii naszych przodków – wręcz przeciwnie,

Send Us A Message