ON jest, nawet jeśli w Niego nie wierzysz lub wątpisz!

Wydawać by się mogło, że dzieli je wszystko. Że są z zupełnie dwóch różnych światów. Jak się jednak okazało w prywatnych rozmowach na Facebooku, a także podczas niezwykle osobistego wywiadu, łączy je wiele. Podobne doświadczenia, podobne upadki, niektóre elementy z przeszłości, obydwie szukające miłości tam, gdzie jej nie było. W pseudozwiązkach z mężczyznami, których nie interesował ślub i życie „po bożemu”. Marta – była ateistka, fascynatka satanizmu, mająca za sobą myśli samobójcze. Ilona – chodząca do kościoła dwa razy w roku w święta, by nie robić przykrości rodzicom, odwiedzająca wróżki, hipnoterów, zafascynowana przez lata (z powodu swojej pracy) światem show-biznesu, który przesłonił jej Boga. Spotkały się „przypadkiem”, choć obie już wiedzą, że przypadków dla Boga nie ma. I opowiedziały o swojej drodze nawrócenia. Marta – główna bohaterka rozmowy – opowiada o tym, jak się modlić, by zostać wysłuchanym, dlaczego warto przebaczać, a także po które książki warto sięgnąć, by rozpocząć niesamowitą drogę swojej przemiany duchowej.

Ilona: W wywiadzie na kanale YouTube, którego słuchałam na profilu „Miłujcie Się”, mówisz o sobie z tamtych lat „pełna złości ateistka”, „fascynatka satanizmu”. Jak to się stało, że dziś głośno wierzysz w żywego Boga i mówisz ludziom, że On naprawdę istnieje? 

Marta: Jeśli realnie doświadczysz bożej miłości, nie chcesz, po prostu nie możesz zostawić tego dla siebie. Pragniesz, by każdy mógł poznać Tego, który jest jedynym prawdziwym sensem wszystkiego, jedyną niezmienną stałą i źródłem wszelkiego dobra. Zaczęło się od bloga na Facebooku pt. „tu się ŻYJE aż do śmierci”. Początkowo miał opowiadać o mojej posłudze wolontariuszki w hospicjum, ale zaczął rozrastać się o inne boże tematy, przede wszystkim o świadectwo nawrócenia, które będzie trwało do ostatniego dnia. Ludzie pisali: „wydaj książkę”. Napisałam…

W liceum fascynowałaś się ciężką muzyką metalową, satanizmem, spirytyzmem, okultyzmem. Szukałaś informacji o czarnych mszach. Dalej wizyty u medium, wróżbiarstwo, karty tarota. Ja również przed swoim nawróceniem byłam kilka razy u wróżki, bioenergoterapeutów. U koleżanki, która zajmuje się hipnozą. Nie widziałam w tym nic złego. Przecież oni chcieli mi tylko pomóc, podpowiedzieć, w którą stronę pójść, uleczyć złamane serce… 

Można wierzyć w Boga, ale można też wierzyć Bogu, a to zasadnicza różnica.

Dokładnie. Też to często powtarzam.

Można być katolikiem, który od dziecka w każdą niedzielę zajmuje pierwszą ławkę, a przy tym nigdy nie spotkał Boga serce w serce. Z Bogiem można mieć relację i właśnie wtedy wiara staje się żywa, bo to właśnie o relację chodzi. Do tego potrzebne są dwie osoby, wspólny czas, zaufanie, przyjaźń. Jeśli Bóg będzie się jawić w naszych wyobrażeniach jako odległy, obcy byt na chmurze, nigdy Mu nie zaufamy. On pochyla się nad nami nieustannie, pragnie uczestniczyć w naszym życiu, w każdej drobnostce. Stwórca, który tęskni za swoim stworzeniem, pozostawiając przy tym szeroki margines wolności – prawdziwy dżentelmen.

Szukamy odpowiedzi na różne pytania, chcielibyśmy, żeby ktoś rozrysował nam nasze życie, wciskając w dłoń gotowe recepty na wszelkie, szeroko rozumiane bolączki, tęsknimy za wróżkami, które jednym dotknięciem czarodziejskiej różdżki przemienią w karetę pękatą dynię, a skromną sukienkę w kreację od Versace, każdą łzę w uśmiech. Czynimy z siebie boginie, pragnąc absolutnej kontroli nad wszystkim, łamiąc przy tym pierwsze przykazanie. Czekamy, aż ktoś powie: „będzie dobrze”, a dobrze znaczy bezproblemowo, według naszego planu, miło i przyjemnie.

Doskonale wiemy, że życie, zwłaszcza w zgodzie z bożymi przykazaniami, nie jest zawsze łatwe i przyjemne. Chciałabym jednak nawiązać do jeszcze innego ważnego problemu. Plagami współczesności są: depresja, samobójstwa, ale też ogromna samotność i pustka w sercu, agresja. U Ciebie już w liceum pojawiały się pierwsze myśli samobójcze. Dziś, z perspektywy osoby głęboko wierzącej, która głosi Ewangelię, która się nawróciła, gdzie doszukujesz się źródła tych bolączek? Dlaczego młodzi ludzie (i nie tylko) odbierają sobie życie? Dlaczego Ty chciałaś odebrać sobie życie, będąc nastolatką?

Początek mojej drogi po równi pochyłej miał źródło w ponadprzeciętnej od najmłodszych lat wrażliwości. Pochodzę z ubogiej rodziny, o czym rówieśnicy nie pozwalali mi zapomnieć. Cierpiałam, czując się dzieciakiem gorszego sortu, aż pewnego dnia wpadłam na pomysł, by pozbyć się swojej wrażliwości, by opancerzyć serce grubą warstwą hardości i mroku. Otwieranie kolejnych furtek dla zła. Fascynacja okultyzmem, spirytyzmem, satanizmem. Coraz cięższa i bardziej agresywna muzyka metalowa dodawały mi animuszu. Ja też chciałam wykrzyczeć złość na to wszystko, na co nie miałam wpływu. Skoro nie chcieli przyjąć mnie do stada, zapragnęłam stworzyć watahę odmieńców. Pragnienie odwetu często kumulowało się na niewinnych osobach, a ja miałam dziką i chorą satysfakcję, kiedy doprowadzałam innych do łez. Teraz to przeze mnie płakali. Chwilowa ulga, która przykrywała pęczniejącą pustkę w sercu.

Pustkę, którą może wypełnić tak naprawdę tylko Bóg. I jego wielka, bezgraniczna miłość do nas. Kiedy zaczynamy się zmieniać, kiedy zaczynamy wracać do Boga, odkrywać Go na nowo, kiedy zmieniamy swoje życie – zmienia nam się otoczenie. Znikają ludzie, którzy byli przy nas do tej pory. U mnie zaczął się właśnie trzeci rok mojego nawracania i nie ma przy mnie 80% osób, które były do tej pory. Zarówno w sferze prywatnej, jak i zawodowej. Większość sama odeszła… Z niektórych relacji ja zrezygnowałam. Jak było u Ciebie? 

U mnie było bardzo podobnie. Nie kryłam się z tym, że spotkałam żywego Boga. Zanim do tego doszło, publikowałam na Facebooku bluźniercze, antyklerykalne teksty. Teraz uprzedzałam religijne wpisy prośbą, by nie przecierano monitorów i nie konsultowano mnie z psychiatrą. Ja po prostu spotkałam Tego, którego przez tyle lat szukałam, karmiąc się substytutami szczęścia, jakie oferował mi świat. Ważne, by nie próbować nawracać innych na siłę, bo efekt może być odwrotny, a poza tym my sami z siebie nic nie możemy. Możemy jedynie zasiać ziarno, ale musi być ono podlane łaską z nieba, inaczej nic się nie zmieni. Chodzi raczej o to, żeby żyć tak, by sami zaczęli pytać, by emanować takim pokojem serca i radością, że sami tego zapragną, mówiąc: „opowiedz mi o twoim Bogu”.

Też tego doświadczam. Tych pytań o to, co mi się stało, że mam taki spokój w sercu. Że aż tym emanuję na zdjęciach, które są zupełnie inne niż kilka lat temu. I zawsze odpowiadam, że zmieniłam się dzięki Bogu, wierze i prośbom, które kierowałam do Maryi podczas codziennego różańca, by mnie przemieniała zewnętrznie i wewnętrznie. I są osoby, które mówią wprost: „Pokaż mi Boga! Opowiedz mi o Nim”. I z wielką radością opowiadam…

Ale wiesz co, ważna jest również asertywność. Kiedy lokalizowałam obrazoburcze komentarze pod moimi postami, po prostu blokowałam ich autorów. Wiele relacji samoistnie się rozlazło. Bóg jest Panem obfitości i w puste miejsca dał mi wielu wspaniałych ludzi, do których mogę zadzwonić z prośbą o pomoc w środku nocy.

Wczoraj przed snem włączyłam sobie jedną z konferencji Marcina Zielińskiego, który powiedział, że gdy wracamy do Boga, musimy liczyć się z tym, że czeka nas prawdziwa „wywrotka”. Że tak jak będą pojawiać się cuda i piękne rzeczy, tak również spotykać nas będzie np. niezrozumienie, zwłaszcza ze strony najbliższych. Marcin mówi wprost o tym, że bliscy Jezusa nie rozumieli Jego misji, tego, co zaczęło się dziać poprzez Jego ręce, poprzez publiczne głoszenie słowa Bożego. Twierdzili, mówiąc współczesnym językiem, że mu odbiło, że jest szarlatanem. Ja niestety często się z tym spotykam. Niezrozumieniem, wyśmiewaniem, nazywaniem mnie dewotką. Jak jest u Ciebie? Jak na Twoje nawrócenie zareagowała rodzina? 

Moi rodzice modlą się po swojemu, ale Kościół nadal jest dla nich tylko instytucją, o której nie potrafią wypowiedzieć się pozytywnie. Po prostu nie ma jeszcze łaski, by zrozumieć, że nie uczestniczy się w Eucharystii dla kapłana tylko dla żywego Jezusa. Modlę się w ich intencji każdego dnia. Przychodzi pokusa, by tupnąć nogą: „Boże, dlaczego nie dasz moim bliskim tej łaski, o którą proszę? Przecież staram się być Twoją apostołką, a czuję się bezsilna, kiedy głoszę Twoje słowo do nieznanych ludzi, nie potrafiąc być prorokiem wśród najbliższych”. A On pyta, czy mu ufam. Modlę się dalej i ufam. Modlitwa nie ma terminu ważności, nie przepada jak niezrealizowany bon. Być może moje modlitwy „idą na konto” rodziców, za których dzieci się nie modlą. Gdyby przyszła łaska uczestnictwa rodziny w Eucharystii, przestałabym się o to modlić. Jezus widzi szerzej dalej, lepiej, widzi wszystko.

Chciałabym poruszyć jeszcze jedną, ważną kwestię, o której nigdzie wcześniej publicznie nie pisałam. Jeśli chcemy szczerze kochać Kościół, musimy przyjąć świadomość o jego grzeszności. Nie po to, by tej grzeszności pobłażać, absolutnie nie, ale po to, by nie odwrócić się od Boga, bo kto wyszedł z Kościoła z powodu pogubionego kapłana, nigdy nie wszedł do niego z powodu Jezusa.

Na początku nawrócenia szukałam kierownika duchowego, który pomógłby mi w przemierzaniu tej niełatwej drogi od starego bydlaka do nowego stworzenia. Wszystkie znaki wskazywały na konkretnego kapłana, który zresztą sam zaproponował kierownictwo. Był to czas, kiedy patrzyłam na mężczyzn w koloratce przez pryzmat świętości ich posługi. A tu pojawił się niepokój, bo przecież podczas modlitwy wstawienniczej ksiądz chyba nie powinien mnie przytulać w kaplicy? Chyba nie powinien proponować obmycia mi stóp rodem z kart Ewangelii… Ucięłam kontakt i szukałam dalej, a jednym z kryterium był dla mnie wtedy podeszły wiek spowiednika. Znów zaufałam, otworzyłam serce. Na rozmowy przychodził z kwiatami i czekoladkami, potrafił nad ranem wysyłać MMS-y z kwiatami. Po raz kolejny urwałam kontakt. Zły duch niesamowicie przebiegle próbował zniechęcić mnie do Kościoła, szepcąc: „Zobacz, to jest twój Kościół. Tego chcesz? Afery, seksskandale, to jest właśnie Kościół, to wszystko prawda. Wszyscy czarni są tacy sami”. Przetrwałam to dzięki łasce bożej, która pozwoliła mi spotkać na przestrzeni kolejnych miesięcy i lat wspaniałych kapłanów, o których mało kto mówi, bo dobro się nie sprzedaje. Na film o pięknej stronie kapłaństwa mało kto pójdzie, a na produkcję Sekielskich owszem. Kiedy liczba odsłon tej produkcji lawinowo rosła, od znajomych księży, tych naprawdę z powołania, dowiedziałam się, że krzyczano za nimi „pedofil!” Łatwo rzucić w niewinnego człowieka kamieniem, nie patrząc, czy się podniesie…

O tym samym mówiłam niedawno w wywiadzie dla portalu Imperium Relacji. Żebyśmy nigdy nie wrzucali wszystkich księży do jednego worka. Ja mam wielką łaskę od Boga (za którą codziennie dziękuję), że trafiam na fantastycznych duchownych, którzy mnie prowadzą w tej mojej drodze nawracania. Do których mogę zadzwonić i zapytać o radę. Bez głupich podtekstów, bez dwuznacznych odpowiedzi. Od trzech lat wspiera mnie ks. Mateusz Bajena (który jest moim przewodnikiem duchowym), u którego byłam na spowiedzi generalnej i do którego jeżdżę na modlitwy i rozmowy do Białegostoku. Mam też swoich stałych dwóch spowiedników w Warszawie w Parafii św. Franciszka z Asyżu na Okęciu. Bardzo dużo pomógł mi ks. Dominik Chmielewski. Dlatego też zawsze będę broniła księży. I tłumaczyła ludziom, że ksiądz jest takim samym człowiekiem, grzesznikiem jak my. Też walczy ze swoimi słabościami. I tak jak są lekarze i „lekarze”, tak samo jak są nauczyciele i „nauczyciele”, tak samo są księża i „księża”.

Bóg najpierw proponuje nam swoją przyjaźń. Daje nam swoje namaszczenie. I od tego, czy przyjmiemy tę przyjaźń, będzie zależało to, czy wejdziemy w dalszą posługę. Ty weszłaś. Całkowicie. Działasz jako wolontariuszka w hospicjum, ewangelizujesz, jeździsz z konferencjami i swoim świadectwem po całej Polsce, napisałaś książkę pt. „I dam Wam serce nowe”. Co jest dziś głównym celem Twojej misji na Ziemi? Co chcesz przekazać ludziom? 

Tytuł książki „I dam wam serce nowe” jest dla mnie szczególny. Po doświadczeniu bożej miłości biegałam z rekolekcji na rekolekcje, żeby duchowo wzrastać. Pewnego dnia otworzyłam „Pismo Święte” na hymnie o miłości i doświadczyłam własnej hipokryzji… Ja, wielce nawrócona Marta, mówię, że kocham Boga, którego nie widzę, a nie potrafię kochać człowieka na wyciągnięcie ręki. Zaczęłam się modlić o miłość. Tak po prostu, żeby kochać ludzi, wszystkich. To jest pierwotne, podstawowe powołanie każdego człowieka bez względu na wybór życiowej drogi. Modliłam się: „Boże, weź moje serce z kamienia i daj mi serce z ciała”. Wysłuchał… Mam porównanie, co daje wewnętrzna ciemność, mściwość, gniew, a co daje wewnętrzny pokój i właśnie miłość. Byłam panienką, która w swoim trzydziestoletnim życiu nie przewinęła dziecka, nie znosiłam dzieci. Na pęczniejące brzuchy koleżanek, a później ich zachwyt, kiedy trzymały w dłoniach to, co przez 9 miesięcy nosiły, patrzyłam jak na objaw choroby psychicznej. Słowo „dziecko” z trudem przechodziło mi przez gardło, to były dla mnie „bachory”. Przez wiele lat byłam zwolenniczką aborcji. Kiedy przyjmowałam antykoncepcję hormonalną, powtarzałam, że jeśli wpadnę, to się po prostu wyskrobię…

Bóg miał poczucie humoru, zapraszając mnie do domu opieki dla dzieciaków z głęboką niepełnosprawnością intelektualną i fizyczną. Maryja udzieliła mi swojej czułości, wrażliwości i macierzyństwa, a ja zaczęłam przytulać, całować, brać na kolana, kochać… Szok. I to właśnie maluchy, które nigdy nie zrobiły kroku, nie usiadły, nie powiedziały słowa, niektóre nie widzą, oddychają przez tracheostomię, karmione przez gastrostomię. Bez wiary trudno to przyjąć, podobnie jak po ludzku nie da się wytrwać w tak ekstremalnym wolontariacie, jakim jest posługa w hospicjum. W tym miejscu uwierzyłam w życie wieczne, widząc, jak oczy umierających pacjentów rejestrują już inny świat, dla mnie nieosiągalny, który jest dla nich bardziej realny niż ja siedząca na krześle tuż obok. Tam widziałam najpiękniejsze love story, dopóki śmierć nas nie rozłączy. Toaleta pośmiertna, którą wykonywałam, uświadomiła mi, że to ciało to już tylko opakowanie. Dusza jest już gdzie indziej. A my skupiamy się na opakowaniu i za życia i po śmierci. Co jest ważne na cmentarzach? Marmury, kwiaty, chryzantemy złociste. Pomódl się, zamów mszę, to ma dla nich wartość. Opieka nad osobami chorymi nauczyła mnie wdzięczności za wszystko, również za czas. Ludzie gromadzą dobra, których nie wezmą na drugą stronę, zabiorą tylko to, co mają w sercu. Kiedy pracując w ekskluzywnym butiku, już przeczuwałam, że ten czas dobiega końca, spojrzałam na niektórych klientów zupełnie inaczej. Zauważyłam ludzi ze złotymi kartami, grubymi portfelami, którzy są tak biedni, że jedyne, co mają, to pieniądze. Układ liter, konkretne logo są wyznacznikiem ich wartości. Moja ewangelizacja orbituje wokół Boga, który jest miłością i miłosierdziem. Podpieram się również doświadczeniami życia i posługi wśród chorych. Czasem mówię mocno i dosadnie, jakbym chciała krzyknąć: „Hej, obudź się!”. Świeccy mają szczególną misję, by świadczyć o Chrystusie, często są dla agnostyków bardziej wiarygodni, a ksiądz przecież mówi tak, bo musi, a świecki chce dawać świadectwo.

Jak wiesz z naszej prywatnej korespondencji, odezwałam się do Ciebie, bo stwierdziłam, że fakt, że kilka osób TEGO SAMEGO DNIA napisało do mnie na Facebooku o Tobie, wrzucając mi albo link do Twojego bloga albo link do świadectwa z Tobą na YouTubie, albo podrzucając fragmenty z Twojej książki, nie jest przypadkiem. Odebrałam to jako znak. Że może Bóg chce, abym zrobiła z Tobą wywiad i puściła go w świat, do kobiet, które integruję, wspieram, motywuję. Może wspólnie zasiejemy w nich pragnieniem poznania Boga na nowo. 

Tym, co najbardziej zaciekawiło mnie w nadesłanych przez koleżanki wiadomościach, był fragment Twojej książki, w którym piszesz: „Moją uwagę przykuwają zagubione dziewczyny, półnagie, prowokacyjne, niby roześmiane, szczęśliwe, wolne. Niby… bo spomiędzy ciężkiego, słodkiego zapachu perfum wyłapujesz smród wewnętrznej zgnilizny serca”. Patrzę czasami na zdjęciach kobiet wypinających swoje pupy i piersi na Instagramie i widzę biedne dziewczyny, szukające atencji i uwagi facetów, które muszą poprzez pokazanie swojego nagiego ciała podnieść swoje poczucie wartości. I zarówno ja, jak i Ty, znamy to też z własnego życia. Tego sprzed nawrócenia. Gdy wchodziłyśmy w kolejne pseudozwiązki, szukając potwierdzenia swojej atrakcyjności, swojej wartości w oczach kolejnych facetów, zamiast przyjąć miłość tego, który stał dziś całym naszym życiem. I zrozumieć, że mamy tak żyć, aby Panu Bogu się podobać, a nie jednemu czy drugiemu facetowi….

Masz rację. Wiele mówi się o uzależnieniach od alkoholu, narkotyków, pornografii, mało kto mówi o uzależnieniu od relacji. Z perspektywy czasu widzę, że byłam od nich uzależniona. Moje serce wyciągało ręce: „kochaj, przytul, bądź”. Facet był wyznacznikiem mojej wartości. Tak długo tkwiłam w jednej relacji, dopóki nie znalazłam nowej ofiary. Tak jak wspomniałam, moja droga była równią pochyłą, w ostatnich latach przed nawróceniem staczałam się coraz niżej. Seksualność była coraz bardziej zdeformowana, wykolejona, niewiele mnie szokowało. A po wszystkim pustka, bo z pewnością nie poczucie, że byłam kochana, wykorzystana tak… Nie przymusowo. Dobrowolnie, choć z niewiedzy, że to jest wykorzystanie. Przecież takie czasy, wszyscy tak żyją. Wyzywające ciuchy – skoro patrzą i ślinią się, to jestem coś warta. Takie destrukcyjne złudzenie… Kiedy spotkałam jedyną miłość, która pasowała do wielkiej w dziury w moim sercu jak zagubiony puzzel, zmieniałam wszystko. Wyzywające ciuchy i buty trafiły do kosza, przecież w stylizacji Marii Magdaleny za Jezusem nie pójdę… To nie jest tak, że pstryk i światło, bo stary człowiek zawsze będzie się odzywał, pytanie, czy dopuścisz go do głosu.

W swojej książce piszesz o tym, że nigdy nie byłaś bardziej samotna niż w relacjach z mężczyznami. W związkach, które były pseudmiłością, relacjami bez Boga. Jestem od prawie półtora roku sama i nigdy nie czułam się tak spokojna, tak szczęśliwa, tak kochana jak dziś. Choć czasem po ludzku włącza mi się tęsknota za tym, że chciałabym, aby ktoś mnie przytulił, pocałował czule w czoło, to mając jednak wybór między pseudorelacją opartą na życiu bez ślubu a życiem w samotności (ale nie samotnie) z Bogiem, wybieram opcję nr 2. Jak jest u Ciebie? 

Żyję w czystości od niespełna czterech lat z krótkim epizodem, kiedy balansowałam nad przepaścią uczucia zakazanego, które nie miało prawa być. Cofnęłam się. Dzięki Bogu. Dzięki Bogu, że się cofnęłam, ale i dzięki Bogu, że dopuścił na mnie te próbę, bym nie popadła w pychę, że jestem taka święta.

Marta Przybyła

Skąd ja to znam (śmiech). Szatan kusi facetami, kolejnymi związkami bez zobowiązań. Dziś mnie to już nie interesuje. Szybko się wycofuję. Jedno, dwa spotkania i już wiem, że nie warto tracić czasu, bo facet nie myśli o mnie poważnie…

Ja wybrałam bezżeństwo jako życiową drogę. Pewnie, że czasem jest trudno, tak po prostu. Mimo niesamowitego doświadczenia miłości oblubieńczej Jezusa, nikt nie kasuje ludzkiego pragnienia miłości, a życie to nieustanne wybory, a na każdej drodze jest ołtarz, na którym trzeba położyć swoja ofiarę. Tak, moją ofiarą jest to przytulenie, o którym mówisz, długie rozmowy (w przyjaźń damsko-męską, gdzie można by takie rozmowy realizować, średnio wierzę, bo jeśli nie z jednej to z drugiej strony przeważnie jest coś więcej). Na moim ołtarzu jest też taka prozaiczna herbata w dużym kubku i ukochane tulipany wstawione do wazonu, jest też cztery rozmiary za duża męska bluza emanująca zapachem perfum, którą uwielbiałam zakładać w zimowe wieczory. To takie drobiazgi, ale tak naprawdę trudno mówić, że poznałam prawdziwą miłość, skoro każda relacja skupiała się na seksualności, która nie jest niczym złym. Jest przecież pięknym darem od Boga… dla małżonków. Dla tych, którzy nie doświadczyli miłości Boga, jesteśmy wariatkami, ale wiemy, kogo wybrałyśmy.

Często ludzie nie potrafią wybaczać sobie błędów, popełnionych grzechów. Nie mówiąc już o wybaczaniu innym doznanych przez nich krzywd czy cierpienia. Piszesz w książce, że dla Ciebie miłosierdzie było czymś abstrakcyjnym. Że wiele lat żyłaś w myśl zasady „oko za oko”. Co sprawiło, że uwierzyłaś w to, że Bóg naprawdę nas kocha, wybacza nam nasze przewinienia, a umiejętność przebaczania innym stanowi niezwykle ważną część naszej wiary? 

Znam wiele osób, które po nawróceniu wybrały samotność, bo ona była na dany czas potrzebna, wręcz niezbędna, by zrobić w sercu porządki, przebaczyć innym i sobie. Dopiero czas kwarantanny od płci przeciwnej uzdolnił ich do zdrowej relacji, gdzie na pierwszym miejscu jest Bóg, nie człowiek. Ja długo borykałam się z syndromem Marii Magdaleny, kiedy czułam się po prostu brudna. Uzdrowienie naszego spojrzenia na naszą grzeszność przychodzi, myślę, etapami. Pamiętam rozmowę z pewnym kapłanem, który opowiadał mi historię prostytutki, która się nawróciła, ale nie potrafiła przyjąć miłosierdzia, nie potrafiła uwierzyć, że Bóg wybaczył, że już nie pamięta wyznanych w sakramencie pojednania win. Bóg postanowił dać jej niesamowity znak. Kiedy pewnego dnia wybrała się na zwykłą, kontrolną wizytę do ginekologa, znajomy lekarz rozpoczynając badanie, pobladł. Dziewczyna zapytała, co się stało, a on powiedział: „Nie mogę cię zbadać jak zawsze, nie wiem, jak to wytłumaczyć, pierwszy raz spotykam się z czymś takim, ale… jesteś dziewicą”. Stwórca przywrócił jej błonę dziewiczą, fizyczne dziewictwo, by uwierzyła, że dla Boga jest czysta, że zabrał brudne, śmierdzące szmaty dawnego życia, dając w zamian śnieżnobiałą sukienkę.

Drugi bardzo mocny znak dostałam podczas mszy świętej na Jasnej Górze, tuż pod cudownym obrazem. Kiedy usłyszałam tak dobrze znane słowa: „przekażcie sobie znak pokoju”, aż podskoczyłam, bo pierwszy raz usłyszałam je zupełnie inaczej. SOBIE. Dostałam w sercu obraz małej Marty, która jako dziewczynka tak bardzo się bała, kiedy rodzice się kłócili, kiedy tak często płakała – pokój tobie Martusiu. Drugi obraz to Marta taplająca się przez tyle w gnoju grzechu – pokój tobie Marto. Wreszcie trzecia Marta, obecna, która nie może zaznać pokoju, bo nosi dwie poprzednie na plecach. Pokój tobie…

Przebaczenie innym, bez łaski z nieba, jest chyba niemożliwe. Modląc się słowami: „I odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, sami deklarujemy, by Niebieski Tata postąpił z nami tak jak my z innymi. Przebaczenie daje wolność, uwalnia osobę, która wyrządziła nam zło i uwalnia nas samych. Tylko ten, kto poznał Boży pokój w sercu, wie, o czym mówię i zgodzi się ze mną, że jest wart wszystkiego. Kiedy przebaczasz, Jezus stoi obok z uśmiechem i mówi: „Jestem z Ciebie dumny”.

Ten spokój towarzyszy mi od 2 lat. I nie da się go opisać słowami. Jezus powiedział do swoich uczniów: „Proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, pukajcie, a otworzą wam” (MT 7,7-12). Jezus daje nam obietnicę: „Proście, a otrzymacie”. Ale za tą prośbą musi iść głęboka, żywa wiara. Modlitwa nie może być czymś statycznym, to nie mogą być tylko sucho wypowiedziane przez nas słowa. Modlitwa wymaga też od nas wytrwałości. Jak się modlić, by zostać wysłuchanym? Jak wygląda Twoja modlitwa? 

Moja prawdziwa modlitwa zaczęła się od uświadomienia sobie tego, że Bóg pragnie z nami relacji. Nie pustych formułek, bezmyślnego siedzenia w pierwszej ławce w kościele, gry pozorów pobożności, kiedy myślimy w tym czasie o rosole. Moja modlitwa to rozmowa bez „ą i ę”. Nie modlę się słowami: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…”. Uświadomiłam sobie, że to mi zgrzyta, bo mieści w sobie wiele dystansu, niedostępności Boga siedzącego na chmurze. Mówię: „Tatusiu nasz…”, a w wyobraźni widzę małą Martusię w sukience w groszki, dwoma kitkami na głowie i serdelkowatymi paluszkami, która wspina się na kolana najlepszego Taty, gdzie jest bezwarunkowo przyjęta i kochana. Moja modlitwa to bycie z Bogiem w ciągu dnia, w tramwaju, w sklepowej kolejce. To ta świadomość, że w myślach gadam do Niego tak po prostu. Dziękuję za zjawiskowe dziś chmury, za to, że przypadkowy przechodzień się uśmiechnął. Oddaję Mu również mijanych ludzi, bo to On daje wrażliwość na drugiego człowieka, choćby na kasjerkę w markecie, która znowu miała smutne oczy. Codzienność z Bogiem to znaki. Mało prawdopodobne, że doświadczymy anielskiego zwiastowania Jego woli w naszym życiu jak Maryja, ale On mówi nieustannie, tylko my często nie słyszymy. O bożych znakach w moim życiu opowiadam w mojej książce. Gorliwa modlitwa oczywiście, ale w gotowości przyjęcia Bożej woli. Bóg nie chce naszego cierpienia, ale czasem je dopuszcza. Cierpienie często pozwala odpokutować nasze winy, dusze czyścowe powtarzają w pismach mistyków, że dałyby wiele, by odbyć pokutę na ziemi, bo największe ziemskie cierpienie jest mniejsze od tego czyścowego. Wierzę również, że nasze przyjęte cierpienie może przyczynić się do zbawienia innych ludzi. W hospicjum wielokrotnie słyszałam od pacjentów, że ofiarowują swój trud choćby za pogubione w życiu wnuki. Zadziwiał mnie niesamowity spokój, którym emanowali. Przyjęty krzyż nie waży tak wiele. Czasem Bóg wystawia na próbę nasze zaufanie, dając to, o co prosimy, po wielu latach, i tylko On jeden wie, ile dzięki naszym wytrwałym modlitwom udzielił łaski innym, za których nikt się nie modli.

Kiedy rozmawiałyśmy prywatnie na Facebooku, śmiałyśmy się, że swoim wizerunkiem odbiegamy od stereotypu typowej katoliczki. Wiele osób twierdzi, że pobożna, wierząca dziewczyna powinna chodzić bez makijażu, w powyciąganym swetrze, najlepiej zapięta pod samą szyję. Ty zawsze nienagannie wyglądasz, lubisz dopracowany makijaż. Ja w lecie pokazuję nogi, bo lubię chodzić w kobiecych sukienkach, ale bez eksponowania biustu. Boli mnie to, że ludzie oceniają mnie i moją wiarę poprzez mój wygląd, a także pracę modelki, którą wykonuję od ponad 20 lat. Nie wszyscy chcą wierzyć w moje nawrócenie, bo np. mój wizerunek czy strój im nie pasuje do obrazu typowej osoby modlącej się. Kiedyś rozmawiałam o tym z ks. Dominikiem Chmielewskim, którego niezwykle cenię i który miał niesamowity wpływ na rozwój mojej drogi duchowej. Mówiliśmy o tym, że plagą współczesności jest tzw. fałszywa skromność.

Zmieniłam swoją garderobę na skromną, co nie znaczy, że preferuję worki po ziemniakach. Masz rację. Nie stać mnie na firmowe ciuchy, ale idąc na zakupy z Maryją, można znaleźć coś fajnego za grosze.

Ilona Adamska

Też nie chodzę w markowych rzeczach. Na co dzień chodzę w zwykłych spodniach, luźnych bluzach i adidasach. A ostatni raz na zakupach odzieżowych byłam rok temu.

Nie wstydzę się tego, że kupuję bardzo tanie ubrania, zdarza się również, że w second handach. Nie noszę już krótkich sukienek ani dekoltów, co było dla mnie wcześniej czymś absolutnie normalnym, że najpierw patrzono mi w biust, a później w oczy. Jakiś czas temu zorientowałam się, że na Facebooku zostały zdjęcia sprzed lat. Musiałabyś widzieć prędkość ich kasowania. Makijaż, owszem, lubię i nie zamierzam rezygnować. Uważam, że wizerunek zaniedbanej, udręczonej katoliczki zniechęca kobiety do zmiany. „Jak tak ma wyglądać katoliczka, to ja nie chcę” – myślą. Nie mówię oczywiście o świeżo upieczonych mamach, które śpią nawet na stojąco, wykorzystując każdą minutę w ciągu dnia. Chodzi o wyprostowane plecy i pewność siebie, ale absolutnie nie chodzi o próżność. Chodzi o to, że jesteś córką samego Króla i masz niesamowitą godność. Ks. Dominika Chmielewskiego również bardzo lubię i szanuję, bo mówi prawdę bez ogródek, często niewygodną zarówno dla katolików, jak i wielu kapłanów. Tej prawdy w świecie kłamstwa tak bardzo nam trzeba.

Od początku swojej drogi nawracania inwestuję w czytanie dobrych książek związanych z rozwojem duchowości i wiarą. Na pewno wśród moich ulubionych pozycji są książki ks. Dominika Chmielewskiego („Jego miłość Cię uleczy” czy „Kecharitomene”), „Boże Poradniki” Arkadiusza Łodziewskiego, książki i konferencje ks. Pawlukiewicza, a także stosunkowo niedawno wydana książka Grzegorza Czerwickiego „Nie jesteś skazany”. Aktualnie kończę książkę „Oczami Jezusa”, przy której robię co chwilę przerwy i płaczę jak małe dziecko. Czy masz swoje ulubione książki, które warto polecić? Które wpłynęły w sposób szczególny na twój duchowy rozwój? 

Przede wszystkim „Pismo Święte”, choćby czytanie i Ewangelia z dnia, ale obowiązkowo. To żywe słowo mające moc przemieniać wszystko.

Również nie wyobrażam sobie dnia bez czytania Ewangelii.

Uwielbiam „Dzienniczek Faustyny”, „Świadectwo i „Słowo Pouczenia” Alicji Lenczewskiej, „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasza Kempisa. Był czas, kiedy czytałam świętych Karmelu, choćby „Zamek wewnętrzny” św. Teresy czy „Małą drogę” św. Tereski. Książki ks. Dolindo zawsze chwytają mnie za serce, szczególnie „Jezu, Ty się tym zajmij”. Wracam również do pism Cataliny Rivas i Katarzyny Emmerich. Obserwuję różne etapy, kiedy potrzebuję konkretnej lektury na dany moment życia. Cenię sobie również teksty ks. Pawlukiewicza i ks. Kaczkowskiego.

Inspirująca myśl na sam koniec, z którą chciałabyś zostawić naszych Czytelników? 

ON jest, nawet jeśli w Niego nie wierzysz lub wątpisz. On cię kocha, nawet jeśli od lat plujesz mu w twarz. On jest tu i teraz, przy tobie, tylko klamka jest z twojej strony. Jeśli ktoś powie, że nie wierzy w istnienie tlenu, to czy to sprawi, że przestanie nim oddychać…?

A ja dodam od siebie, że życie z Bogiem jest piękne! I nawet, jeśli będą się z Ciebie śmiać – warto podążać za Jezusem.

Rozmawiała: Ilona Adamska

26+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Czasowa głodówka jako sposób na uzdrawianie

Według wielu ekspertów, współczesny model jedzenia zakładający trzy posiłki dziennie i przekąski nie ma podstaw naukowych, ani wynikających z historii naszych przodków – wręcz przeciwnie,

Send Us A Message