Ilona Adamska, Marta Przybyła: Relacja miłości. Ona jest prawdziwym pragnieniem kobiecego serca!

Ich pierwsza wspólna rozmowa odbiła się głośnym echem w Internecie. Obydwie podzieliły się swoimi doświadczeniami związanymi z nawróceniem. Postanowiły pójść za ciosem, bo czują, że mają misję. Chcą pokazać kobietom, jak zbudować swoje poczucie wartości dzięki relacji z Bogiem i przestać błagać o miłość, uznanie, uwagę i atencję mężczyzny. Jak zawalczyć o swoją godność i nie stać się „dobrem luksusowym”, dodatkiem do modnego samochodu albo darmową sprzątaczką i kucharką. Ilona Adamska i Marta Przybyła w szczerej i mocnej rozmowie o kobiecości, relacjach i prawdziwej miłości, aż do śmierci.

W naszym pierwszym wywiadzie mówiłyśmy o uzależnieniu od relacji. O tym, że każda z nas szukała potwierdzenia swojej wartości i atrakcyjności w kolejnych związkach. Szukałyśmy dowodów na to, że jesteśmy fajne w oczach kolejnych mężczyzn, którzy nigdy tak naprawdę nie traktowali nas poważnie. Z czego to wynika, że tak wiele kobiet wchodzi w toksyczne relacje albo też po prostu angażuje się w kolejne związki, nie zastanawiając się nad tym, z kim chcą być, kogo chcą mieć przy swoim boku. U mnie każdy związek był wierną kalką. Dopiero dziś, gdy jestem sama od prawie półtora roku, wiem, jakiego faceta już nie chcę. Jakich relacji unikać.

Całe życie szukamy potwierdzenia naszej wartości. Już jako małe dziewczynki potrzebujemy atencji, malujemy usta podkradzioną z kosmetyczki szminką (paćkając przy okazji brodę i połowę policzków), zakładamy szpilki mamy i stojąc przed lustrem, wirujemy wokół własnej osi w rozkloszowanej sukience. Nieustannie dopraszamy się odpowiedzi na pytanie: „Czy jestem piękna?”, „Czy jestem zauważona?”. Toksyczne relacje pewnie były zawsze, ale chore czasy, w których żyjemy, tylko spotęgowały ich skalę, a patologię zaczęto nazywać normalnością, bo przecież „wszyscy tak żyją”. Skoro seks stał się walutą, wiele kobiet godzi się na wiele, nie dlatego że tego chce, ale dlatego że myślą – skoro ja mu tego nie dam, znajdzie inną. Próbują zasłużyć na miłość jak pies na nagrodę po prawidłowo wykonanej sztuczce. Byłam na takim etapie i nigdy nie czułam się bardziej obdarta z godności, robiąc coś wbrew sobie. W dużej mierze kobiety same są sobie winne, bo gdyby nie godziły się na życie na kocią łapę, faceci z syndromem wiecznego Piotrusia Pana grzecznie dorastaliby i padali na kolanko, proponując życie na poważnie, w małżeństwie.

My, kobiety, często mylimy miłość z pożądaniem.

Tak. Łatwo mylimy miłość z motylami w brzuchu, z pożądaniem, z romantycznymi niespodziankami. To nasza babska niedojrzałość. Naoglądałyśmy się romantycznych komedii i marzymy o księciu z bajki. A koń kuleje, motyle w brzuchu pozdychały, a książę opróżnia kolejną flaszkę w przydrożnej karczmie, chowając do kieszeni numer telefonu barmanki, zapisany na serwetce.

Bo dziś z wiernością u panów bywa różnie. Niestety. Tinder, portale randkowe, social media. Kobiety same podają się na tacy. Mężczyzna nie musi się już nawet starać. Teraz kobieta zabiega o faceta, a nie facet o nią. W książce Beaty Kołodziej „Czas na relacje, czyli droga od serca do serca” znalazłam fajne zdanie: „Opierając swoje nadzieje, swoje szczęście, pragnienie miłości i poczucie własnej wartości na drugim człowieku – popełniasz wielki błąd. To tak, jakbyś wyskoczył z samolotu z parasolem zamiast ze spadochronem”. Od czego zacząć swoją przemianę? Jak zbliżyć się do Boga i zrozumieć, że jesteśmy w stanie żyć w szczęściu i spokoju tylko wtedy, kiedy Mu bezgranicznie zaufamy?

„Nie wyobrażam sobie życia bez niego”. Tekst wielu kobiet, mający niestety odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Tak, tak. Albo: „Nie mogę bez Ciebie żyć”, „Jesteś sensem mojego istnienia”. Sama przed swoim nawróceniem mówiłam tak swoim ekspartnerom!

Bywamy jak bluszcz, który oplata swoją ofiarę, oczekując od mężczyzny tego, czego zwyczajnie nie może nam dać, choćby stanął na głowie. Każda z nas niesie swój bagaż doświadczeń i zranień. Ten facet też. Ksiądz Dominik Chmielewski mówi, że skoro spotkają się dwie rany, to co z tego będzie – uzdrowienie? Nie! Jedna ogromna rana! Tyle rozwodów, rozbitych rodzin. Ojcowie, których często nie ma albo są na pół gwizdka. Najbiedniejsze są w tym wszystkim dzieciaki, te osamotnione dziewczynki, które dorastając z deficytem taty, szukają go później w męskich ramionach. A ten facet tego nie ogarnie, bo sam jest poraniony, a co najważniejsze, nie jest Bogiem. Nie da rady kochać tej kobiety tak, jak ona tego oczekuje. Szukają miłości, bo nie znają Boga albo noszą w sobie Jego skrajnie wykrzywiony obraz. Podobać się przede wszystkim Bogu – to moja recepta na poczucie własnej wartości i kompas wskazujący odpowiedni kierunek.

No właśnie. Żaden człowiek nie pokocha nas taką miłością, jaka jest potrzebna do bycia w pełni szczęśliwą. Nieskończone pragnienie miłości może nasycić tylko nieskończony Bóg. Jak pisze Beata Kołodziej: „Szukamy miłości drugiego człowieka – oczekując od niego takiej jej głębi, jakiej w ludzkiej naturze nie ma i być nie może. Żaden człowiek nie zaakceptuje Cię w taki sposób, żebyś mogła na tej akceptacji zbudować poczucie własnej wartości”. Jak u Ciebie wyglądał proces zmiany, odbudowywania poczucia własnej wartości?

Ksiądz Dominik Chmielewski podczas jednej ze swoich konferencji opowiadał o parze zakochanych, przygotowujących się do zawarcia związku małżeńskiego. Po rozmowie z narzeczoną, która powiedziała, że oczekuje od partnera, żeby ten poświęcał jej całą uwagę, żeby zawsze słuchał, co mówi, żeby ją adorował i żeby zawsze ją rozumiał, ks. Chmielewski odpowiedział: „Stop! Dziewczyno, facet wytrzyma miesiąc, pół roku, rok i powie, że już dłużej nie daje rady”. My, kobiety, mamy tendencję do osaczania faceta swoją osobą i szukania nieustannego potwierdzenia swojej wartości w jego oczach, słowach, gestach, zachowaniu. Stawiamy go na piedestale i niejednokrotnie traktujemy jak bóstwo, nie wyobrażając sobie życia bez niego. A gdzie Bóg? Jeśli On będzie na pierwszym miejscu, to wszystko inne też będzie na swoim miejscu.

O tak, słynne słowa ks. Pawlukiewicza, którego bardzo lubię, cenię i często słucham! Wiesz, Marto, myślę, że niektóre kobiety po prostu nie potrafią być same, boją się samotności. A przecież, kiedy żyjesz blisko Boga, kiedy stawiasz Go na pierwszym miejscu, nigdy nie jesteś sam.

Ile kobiet tkwi w toksycznych relacjach, godząc się niekiedy na przemoc zarówno fizyczną, jak i psychiczną, bo myślą, że same sobie nie poradzą. Głód obecności. Prawda jest taka, że jak ktoś jest bardzo głodny, to zje nawet ze śmietnika. Czasem pojawia się lęk o byt. Odkąd pamiętam, moja rodzina boryka się z problemami finansowymi, więc ten lęk jest we mnie bardzo zakorzeniony. Kiedy decydowałam się na rozstanie z partnerem, pomodliłam się: „Boże, wiem, że to rozstanie jest zgodne z Twoją wolą, ale Ty mi teraz obiecaj, że się mną zaopiekujesz”. Otworzyłam Pismo Święte na fragmencie, który dosłownie zalał moje serce głębokim pokojem i dodał mi odwagi: „Dlatego mówię wam: nie martwcie się o swoje życie, co będziecie jeść lub co pić będziecie; ani o swoje ciało, czym się przyodziejecie. Czy życie nie jest ważniejsze od pokarmu, a ciało od odzienia? Popatrzcie na ptaki na niebie: nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a wasz Ojciec niebieski je żywi. Czy wy nie więcej znaczycie niż one? Kto z was swoim staraniem jedną chwilę może dodać do swojego wieku? Dlaczego martwicie się o odzienie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ciężko ani nie przędą, a mówię wam, że nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był ubrany tak, jak jedna z nich. Jeśli zatem to ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca wrzucają, Bóg tak odziewa, to o wiele bardziej was, małej wiary! A zatem nie martwcie się, mówiąc: »Co będziemy jeść?« albo: »Co będziemy pić?«, albo: »Czym się odziejemy?«. Bo o to wszystko zabiegają poganie. A wasz Ojciec niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Zabiegajcie najpierw o królestwo i o jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie martwcie się zatem o jutro, bo jutro samo zatroszczy się o siebie. Starczy dniowi jego własnej biedy” (Mt 6, 25–34).

Po kilku miesiącach od tego wydarzenia przypomniał sobie o mnie komornik, który wszedł na moją, i tak marną pensję, bo nie muszę chyba mówić, że pracownicy DPS-ów zarabiają grosze, mimo pracy jaką wykonują. Teraz Cię zaskoczę, bo zamiast obrazić się i tupnąć na Pana Boga za ten numer, co mi wywinął, to ja poszłam do kaplicy i zaczęłam dziękować za tego komornika, bo teraz słowa: „Jezu ufam Tobie” nabrały znaczenia jakiego nigdy wcześniej nie miały. Żyłam od pierwszego do pierwszego, liczyłam każdy grosz, a mimo to miałam w sercu taki pokój jak nigdy. Zaczęłam naprawdę doceniać każdy kawałek chleba. W okresie urlopowym, kiedy wszyscy gdzieś wyjeżdżali, zaczęłam codziennie chodzić na spacery z różańcem nad pobliską rzekę i czasem płakałam jak wariatka z zachwytu nad przyrodą. Nad małymi rybkami przy szuwarach, nad fakturą polnych kwiatów i ich subtelnym ziołowym zapachem, nad obłędną geometrią chmur. To wielka łaska cieszyć się tym, co spowszedniało.

Od ponad trzech lat jestem sama i nigdy nie czułam się bardziej kochana niż teraz, kiedy otworzyłam się na miłość Boga. Gdyby ktoś powiedział mi pięć lat temu, że rozeznam swoją drogę jako bezżeństwo, zabiłabym śmiechem. To nie jest ani lepsze ani gorsze powołanie od pozostałych dróg. Jest po prostu zupełnie inne. Ważne, żeby odnaleźć swoje miejsce. Mi bardzo pomogło, całkowite oddanie Bogu steru mojego życia, prosząc, by to Jego wola była moim pragnieniem.

Jak ja Cię doskonale rozumiem. Też nie mam lekko, choć każdy oglądając mojego Facebooka, myśli sobie, że Adamska to chyba śpi na pieniądzach. Ludzie zapominają, że 80% moich zdjęć, to zdjęcia z sesji i pokazów. Rzeczy, które wtedy przymierzam, są wypożyczane i zwracane. Ale – paradoksalnie – to właśnie wtedy, gdy przeżywam różnego rodzaju zmartwienia związane z finansami, gdy czasami naprawdę jest ciężko, najbardziej zbliżam się do Boga. Jeszcze więcej się modlę. Gorliwiej. I… czuję spokój. Bo wiem, że Bóg mnie z tym wszystkim nie zostawi. Wiem też, że wszystko dzieje się po coś. Abym umiała docenić wartość pieniądza, pracy – to niełatwa umiejętność. Skromne życie również może być piękne, bo zaczynasz wtedy doceniać te wszystkie proste rzeczy, które Cię otaczają.

Wróćmy jednak do relacji. Wiem, że wciąż rzadko porusza się ten temat, ale uważam, że trzeba o tym wspomnieć. Mam na myśli powszechnie dostępną pornografię. Chłopcy, którzy już w podstawówce oglądają na telefonach filmy pornograficzne, mają później wypaczone pojęcie bliskości, miłości. Nie odnoszą się z szacunkiem do kobiety, nie potrafią tworzyć normalnych, zdrowych relacji. Nie wspomnę już o chorobie, jaką jest seksoholizm, który powoli staje się plagą współczesności.

Masz rację, plaga pornografii sprawia, że na kobietę patrzy się jak na kawałek mięsa, jak na towar. Niedawno natknęłam się na stare zdjęcia sprzed sześciu lat. Wulgarnie ubrana, z wyzywającym spojrzeniem, ostra babka z dwoma pitbullami. Dramat. Patrzę w te swoje oczy i widzę pustkę. Mężczyźni patrząc na mnie, widzieli tylko opakowanie. Czy interesowały ich moje uczucia, moja kobieca godność? Fala zepsucia z Zachodu rozpanoszyła się na dobre. Kasa i seks rządzą światem.

Marta Przybyła

Świat, w którym dzisiaj żyjemy, jest światem, który lansuje tani blichtr, nadmierny konsumpcjonizm, ale też zafałszowany obraz kobiecego piękna, który wpędza wiele kobiet w kompleksy. Photoshop, cyfrowa obróbka zdjęć, wyidealizowany obraz modelek, które półnagie uśmiechają się do mężczyzn z billboardów czy fotek na Instagramie. Myślę, że współczesnym facetom trudno jest funkcjonować w takim świecie. Trudno jest dostrzec wewnętrzne piękno kobiety. Panie coraz częściej wpadają w pułapkę operacji plastycznych, chcąc się upodobnić do dziewczyn z kolorowych magazynów. Zatracają poczucie rzeczywistości, stając się ofiarami własnych, chorych wyobrażeń na temat kobiecego piękna. Jak nie zwariować? Jak pokazać kobietom, że to nie nasz wygląd decyduje o naszym pięknie?

Tak, faceci patrzą na takie podrasowane, nadmuchane lalki, a później patrzą na swoją żonę, która przez ząbkujące dziecko nie wyspała się dobrze od miesiąca. Ona zajmuje się domem, gotuje, pierze brudne skarpety takiego delikwenta, a on wróci z pracy, włączy meczyk, schłodzi browarka i dziwi się, że kobieta nie wygląda jak milion dolarów, a przecież nie pracuje, tylko siedzi w domu!

Posługując jako wolontariuszka w hospicjum, widziałam prawdziwą miłość. Taką, której można – w pozytywnym tego słowa znaczeniu – zazdrościć, na którą warto czekać. Wyobraź sobie mężczyznę, który przychodzi do swojej przeoranej cierpieniem żony, ona w niczym nie przypomina kobiety sprzed kilku lat, nie przypomina kobiety sprzed roku, nie przypomina kobiety… Brak piersi, bo waży nie więcej niż trzydzieści kilogramów, pod cienkim materiałem piżamy rysuje się mostek i każde żebro osobno. Brak włosów po chemii. A on podchodzi i całuje z czułością jej łysą głowę, zapadnięte policzki i sine, spierzchnięte usta. I patrzy z miłością, jak by chciał powiedzieć: „To moja żona, ukochana, jedyna, nadal piękna”.

Wyobraź sobie staruszka, który ledwo powłóczy nogami, ale przychodzi do hospicjum codziennie, by nakarmić swoją żonę obiadem. Nadziewa kęsy posiłku na widelec, a ona otwiera usta szeroko jak pisklak. Rozmawiam z mężczyzną, który prosi, bym przyniosła mu bigos z lodówki. Mówi: „Zagrzej dobrze, lubię gorący. Moja żona tak dobrze gotuje, wkłada w to wiele serca, żałuję, że wcześniej tego nie doceniałem. Gdybym mógł cofnąć czas, powtarzałbym jej to codziennie”. Podobne historie opisuję w rozdziale „Okruchy z hospicjum” w swojej książce „I dam wam serce nowe”. To jest prawdziwa miłość i wypełnienie – aż do granic – słów przysięgi małżeńskiej: „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”.

Wzruszyłam się. Łzy płyną po moich policzkach. Martuś, czy te czasy jeszcze kiedyś wrócą? Gdzie szukać takich mężczyzn? Takiej miłości? Choć może „szukać” to złe słowo, bo prawdziwa miłość przychodzi sama. W najmniej oczekiwanym momencie. Zresztą dziś nawet już na nią nie czekam. Po prostu ufam Bogu. Jeśli będzie mi dane „posiadać” męża – Bóg sam postawi go na mojej drodze, wtedy, kiedy uzna, że jestem na to gotowa.

Chcę jeszcze powrócić do Beaty Kołodziej, która notabene prowadzi warsztaty z kobiecości (m.in. w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu). W swojej książce „Czas na kobiecość, czyli podróż do samej siebie” zauważa, że świat wskazuje nam różne skuteczne sposoby na to, abyśmy stawały się atrakcyjne dla mężczyzn. Ale to oznacza zaakceptowanie faktu, że jesteśmy „dla kogoś” i „po coś”. To jest właśnie mechanizm, który wpędza kobiety w problemy. Pani Beatka pisze: „Brnąc w meandry atrakcyjności, niepostrzeżenie sprowadzamy się do funkcji służebnej, czyli przedmiotu pożądania niezidentyfikowanej widowni (…). Bądźmy poważni – tu naprawdę nie chodzi o osobę kobiety ani o jej piękno. Chodzi o użycie jej dla chwilowej przyjemności i bez zobowiązań. Kobieta tak wykorzystana i następnie zmieniona na „lepszy model” już nie czuje się ani piękna, ani atrakcyjna. Każda z nas powinna rozumieć, że bycie przedmiotem pożądania, towarem luksusowym itp., prowadzi w rzeczywistości do konsumpcji, a nie do relacji. A kobietom zależy przede wszystkim na relacji, i to relacji miłości. Ona jest prawdziwym pragnieniem kobiecego serca”.

Relacja. W dzisiejszych czasach to słowo kojarzy mi się z luksusem, bo atrapy relacji są bardzo powszechne. Relacja jest wtedy, jak po trzydziestu latach oni trzymają się za ręce na spacerze. Jak on zrywa jej kwiaty na łące i rysuje ketchupem serce na kanapce. Jak zimą mówi, żeby założyła czapkę. Jak nie komentuje, że tosty przypalone. Jak rezygnuje z meczu, żeby z nią porozmawiać tak po prostu. Jak umyje okna i nie oczekuje za to medalu. Jak ona może paradować przy nim w dresie i bez makijażu. Jak ona nie wstydzi się kurzych łapek, bo to świadczy o tym, że jej twarz jest żywa od emocji, jak nie wstydzi się rozstępów po ciąży, bo one są jak paski tygrysicy, właśnie taka jest matczyna miłość. Zrobiono z kobiet luksusowy dodatek do luksusowego samochodu. Siwy facet z dziewczyną, która mogłaby być jego córką albo i wnuczką. A kobiety na to pozwalają, bo świat im wmówił, że to jest OK.

Smutne. Dlaczego pozwalamy na to, Drogie Panie? Nie pozwólmy się traktować jak dodatek do fajnej fury. Jesteśmy cudowne, fantastyczne, wyjątkowe. Kruche, delikatne, wrażliwe w swej naturze. Przez to piękne! Chrońmy swoją wartość. Chrońmy swoją kobiecość. Nie bądźmy przedmiotami, które kupuje się do kolekcji. Mamy swoją godność. I o tę godność walczmy każdego dnia!

Zgadza się Ilonko.

Na sam koniec warto wspomnieć o twojej fantastycznej książce „I dam wam serce nowe”, w której piszesz: „Moją uwagę przykuwają zagubione dziewczyny, półnagie, prowokacyjne, niby-roześmiane, szczęśliwe, wolne. Niby – bo spomiędzy ciężkiego, słodkiego zapachu perfum wyłapujesz smród wewnętrznej zgnilizny serca”. Mocne…

Tak, mocne. Ja ogólnie lubię mówić dosadnie, nazywając rzeczy po imieniu. Nie zawsze mogę sobie na to pozwolić, bo albo nie ma ku temu przestrzeni, albo miejsce nie pozwala. Zacytuję właśnie ten wspomniany fragment mojej książki, który stanowi – tak myślę – esencją naszej rozmowy i oddaje nasze podobne doświadczenie pustych relacji i spotkanie najważniejszej miłości naszego życia.

„Pseudozwiązki. Budowane nie na skale, nawet nie na piasku. Budowane na gnoju… Kobieta bluszcz, uzależniająca swoją wątpliwą wartość od obecności mężczyzny obok siebie. Tuż obok siebie… Z jednej relacji w drugą. Była rozpaczliwie głodna miłości. Wycieńczona. Na granicy astenii. Jej serce wyciągało ręce: kochaj, przytul, bądź… Wyzywającym strojem łowiła męskie spojrzenia. Patrzyli jak na towar, zabawkę. Przez ułamek sekundy pozornie czuła się dowartościowana, ale w nocy poduszka cierpliwie spijała słone krople. Każdą ilość, bez słowa skargi. Podobnie alkohol – był wiernym, choć niemym towarzyszem. Wino, wódka czy whisky, której nie znosiła. Nieważne. Miało znieczulić, ukoić i zdezynfekować otwarte rany duszy. Siadała po ciemku na podłodze w kuchni, opierała plecy o szafkę, gapiąc się przez okno w czarną noc jak w lustro. Nie znała piękna relacji, która nie opierałaby się na obrzydliwie zdeformowanej seksualności. W zatęchłej piwnicy serca stawiała kolejny ołtarzyk. Kolejny mężczyzna na piedestale. Tym razem to już na pewno »ten«. Po kilku miesiącach, czasem kilku latach, ze złością i rozczarowaniem demolowała kolejny obraz kultu. Nie wiedziała, że to miejsce dla Boga. Nie znała Go i wcale nie chciała poznać. Co mógł jej zaoferować wytwór naiwnej, ludzkiej wyobraźni?

»Powstań przyjaciółko ma piękna i pójdź…«

Przyszedł… Taki wspaniały, taki dobry, taki czuły. On istnieje. Naprawdę istnieje… Nie patrzył na pełne piersi i długie nogi. Spojrzał w oczy. Nikt wcześniej nie zauważył, że nie są po prostu ciemnobrązowe, ale wokół źrenicy połyskuje miodowa linia upstrzona czarnymi cętkami. Przytulił serce. Nikt wcześniej nie widział, co kryje się w nim tak naprawdę pod bezpiecznym kamuflażem z kamienia. Przyjął taką, jaką była. O nic nie pytał. Przecież wiedział wszystko. Był łagodny i troskliwy jak nikt wcześniej. Upadła do Jego stóp, a On podniósł ją w wymownym milczeniu. Miał delikatny, kojący uśmiech i oczy, w których odbijało się niebo… Nie był z tego świata. Uchwyciła się Jego lśniącej szaty tak rozpaczliwie, że zbielały kostki jej dłoni. Nie chciała utracić tego ciepła w sercu, za którym uganiała się przez całe życie, a którego teraz tak wyraźnie doświadczyła. Pierwszy raz w życiu naprawdę poczuła się kochana. Miłością bezwarunkową, na którą nie trzeba zasłużyć jak pies na nagrodę po prawidłowo wykonanej sztuczce.

Kilka razy spowiadała się z tych samych grzechów. Nie potrafiła przebaczyć sama sobie. Nie potrafiła przyjąć przebaczenia. Miłosierdzie było czymś abstrakcyjnym. Tyle lat żyła w myśl zasady »oko za oko«. Syndrom Marii Magdaleny bezlitośnie drążył sumienie. Nie mogła patrzeć w lustro. Pod prysznicem szorowała gąbką całe ciało do bólu, aż pojawiały się czerwone pręgi.

Jej uwagę przykuwają zagubione dziewczyny. Półnagie, prowokacyjne, niby-roześmiane, szczęśliwe, wolne. Niby… Spomiędzy ciężkiego, słodkiego zapachu perfum wyłapuje smród wewnętrznej zgnilizny serca. Zna ten stan wewnętrznego rozkładu. Widzi siebie sprzed kilku lat. Chciałaby podejść do każdej z nich, przytulić i powiedzieć: »Potrzebujesz Jezusa. W Jego oczach się przeglądaj. Masz godność Dziecka Bożego, nie towaru dla męskich oczu i cielesnych potrzeb«. Doświadcza ogromnej łaski miłości. Wszechogarniającej. Oblubieńczej. Żywa obecność podczas Eucharystii, adoracji, modlitwy… Jest tylko On. Czuje się przyciągana. Zaproszona, by oddać wszystko, całą siebie. Patrząc po ludzku, jest sama, a nigdy nie czuła się bardziej kochana. Nigdy nie była bardziej samotna niż w relacjach z mężczyznami. Przez całe życie wytrwale odrzucała Tego, który stał się całym jej życiem”.

Ilona Adamska

Czego życzyłabyś naszym Czytelniczkom?

Droga Czytelniczko, życzę Ci doświadczenia swojej niesamowitej wartości w oczach Boga, nie mężczyzny. Twoja wartość przewyższa perły. Czytelniku, spójrz na swoją żonę jak na naszyjnik pereł, jest w niej tyle wartości i piękna. Ona cię wybrała. Doceń to, jakim jesteś szczęściarzem, przytul ją mocno, poświęć więcej uwagi, rozmawiaj z nią, patrz, jak rozkwita i jak dzięki temu pięknieje twoje małżeństwo.

A ja na sam koniec dodam moje ulubione słowa kard. Stefana Wyszyńskiego: „Bóg jest bliżej nas, niż o tym myślimy. Szukamy Go zazwyczaj za daleko”. Rozglądajcie się. On jest! Bardzo blisko! I pomoże Ci, Cudowna Kobieto, odkryć swoją wartość, tak, że będziesz czuła się jego najpiękniejszą córką. Tego Ci z Martą życzymy!

Rozmawiały: Ilona Adamska, Marta Przybyła

23+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Czasowa głodówka jako sposób na uzdrawianie

Według wielu ekspertów, współczesny model jedzenia zakładający trzy posiłki dziennie i przekąski nie ma podstaw naukowych, ani wynikających z historii naszych przodków – wręcz przeciwnie,

Send Us A Message