Katarzyna Miller: Kochać można zawsze!

Na wywiad z Kasią umawiamy się pewnego lutowego popołudnia, gdy pędzę z Radomia do Krakowa na sesję zdjęciową dla pewnej marki, której zostałam twarzą. Śmieję się i informuję o tym moich Czytelników na Facebooku, że to pierwszy w mojej 15-letniej pracy dziennikarki wywiad, który przeprowadzam, prowadząc samochód. Kasia pyta, czy wszystko słyszę i czy będę umiała się skupić na naszej rozmowie. Odpowiadam ze stuprocentową pewnością: oczywiście! I tak o to powstał niesamowity wywiad o jej nowej płycie „Choćby tylko na chwilę”, a także pięknej, dojrzałej miłości.

Ilona Adamska: Kasiu, znamy się od kilku lat i nigdy bym nie powiedziałaś, że moja ulubiona pani psycholog nagra płytę. Nie wiedziałam, że śpiewasz. Życie, jak widać, potrafi nieustannie zaskakiwać. Opowiedz nam proszę, jak to się stało, że Katarzyna Miller, znana polska terapeutka, nagrała płytę „Choćby tylko na chwilę”?

Katarzyna Miller: Zbierało się, zbierało i się nazbierało. W ostatnich latach pojawiły mi się, po wierszach, piosenki. Niektóre od razu z melodiami. I sobie je zapisywałam, tzn. zapisywałam teksty, a melodii uczyłam się na pamięć, bo nie znam nut. Później śpiewałam je muzykowi, a on mi je zapisywał nutami. Gdy mi się tych piosenek trochę zebrało, stwierdziłam, że może zaczęłabym je przedstawiać jakiejś publiczności. Przez znajomych popytałam, czy ktoś mógłby mi zaakompaniować i zagrać dla mnie. I znalazło się dwóch fajnych chłopaków – jeden od pianina, drugi od akordeonu. Zaczęłam więc z nimi występować w różnych ciekawych miejscach. Pierwszy występ był już przy okazji mojej pierwszej książki. Tylko wtedy mówiło się o książce, nie o moich piosenkach. One były dodatkiem. Później zaczęłam organizować występy, które nazywały się „Okrucieństwo miłości. Psychokicz i liryka”. Bo na początku napisałam bardzo poważną piosenkę, a potem układałam takie z przymrużeniem oka, które nazwałam psychokiczem. Śpiewałam te piosenki na krakowskim Kazimierzu, w saloniku poetów w Gdańsku, w Kuźni Artystycznej na Nowym Świecie w Warszawie, w „Pożarze w burdelu” – kabarecie warszawskim, w Jazzowni, której już nie ma, a mieściła się na rynku Starego Miasta. Śpiewałam w różnych prywatnych klubach, bo ludzie mnie zapraszali – podobały im się moje występy. Czytałam też moje wiersze i limeryki. Ale ostatnimi czasy byłam bardzo zajęta i nie mogłam już tego robić. Myślałam, że może już te moje piosenki przepadną, bo to nie jest główna odnoga mojej działalności, w końcu prowadziłam przede wszystkim terapie, przyjmowałam ludzi z probemami. Ale to właśnie ludzie, głównie przyjaciele, uświadomili mi, że przecież kocham swoje piosenki, że jestem zawsze rozradowana, jak im je śpiewam, że nie mogą przepaść i że oni chcą ich słuchać..

Ubiegłaś moje pytanie o to jak zareagowali Twoi przyjaciele na pomysł, że jednak będziesz wydawała swoje piosenki?

Moi przyjaciele zawsze mi mówili, bym nagrała płytę. Wszystkie osoby, przy których śpiewałam, pytały: kiedy płyta? Na co odpowiadałam pytaniem: a będziecie chcieli takiej płyty słuchać? Oni: no pewnie. Byłam więc w rozterce. Bo jak nagrywać płytę, to już trzeba się za to zabrać na poważnie. I tu prawdziwe okazało się powiedzenie, że jak jesteś gotowa, to przychodzi to, co ci potrzebne. Pojawili się mili ludzie. Ktoś mi powiedział, że jest firma Live Art Group zajmująca się przygotowywaniem muzyki, piosenek do płyty. Dwóch młodych panów: menedżer Jerzy Bryczek i Maciek Szulc, który śpiewa i gra. Był też bardzo przydatny trzeci pan, Wojtek Stetz, instrumentalista, który aranżował razem z Maćkiem. Bardzo żeśmy się polubili i dobrze bawili. Im się spodobały moje piosenki. Powiedzieli, że aranżacja moich piosenek to dla nich frajda. I zrobili mi piękną wieloinstrumentalną aranżację, dzięki której moje piosenki nabrały większego uroku i wydźwięku. Sama się zdziwiłam efektem, bo byłam przyzwyczajona tylko do fortepianu i akordeonu. A tu pojawił się dodatkowo kwartet skrzypcowy, gitara, trąbka, saksofon. I tak sobie te moje piosenki nagrywaliśmy.

Było miło? Łatwo, lekko i przyjemnie?

Nie zawsze. To był wtorek. Tego dnia nic mi nie wychodziło. Byłam przestraszona i niepewna siebie. Inaczej jest, kiedy śpiewasz na żywo, a inaczej, kiedy nagrywasz w studio. Na żywo wyjdzie ci jak wyjdzie, a na płycie musi być klarownie i czysto. Ale wzięłam się w garść. Chłopaki mnie pocieszali, że nawet zawodowcom taki gorszy dzień się zdarza. Po tym nadszedł dzień, kiedy robiliśmy zdjęcia na okładkę do płyty, i przez parę godzin siedzieliśmy u fotografa Krzysia Opalińskiego. Przyniosłam swoją płytę demo, żeby złapał jej nastrój. I on gdy sobie puścił tę płytę. Tak grała przez kilka godzin na okrągło. Zaczął sobie moje piosenki podśpiewywać. Wtedy dopiero pierwszy raz usłyszałam tę płytę z dystansu, z poczuciem, że coś tam sobie po prostu gra. Jak mi to dobrze zrobiło! Wcześniej miałam tremę. A Krzyś powiedział, że chce mieć tę płytę, bo już ją lubi. A mnie wtedy ulżyło. Pomyślałam: tego się całkiem fajnie i przyjemnie słucha, tak przy okazji, gdy coś sobie robisz, a muzyka leci w tle. Mnie też się spodobało, więc się w końcu ucieszyłam i poczułam się normalnie z tym, że to jest moja płyta. Potem był singiel jako debiut w „Dzień Dobry” TVN. Bardzo mili prowadzący tańczyli przy moim tangu. I choć miałam tremę, śpiewając w studio TVN, to w trakcie śpiewania się rozluźniłam. Dostałam dużo ciepłych uwag. Potem to już poszło: radia, Internet, nagrania i rozmowy, druga piosenka już puszczona na YouTubie, trzecia w „Zwierciadle” (był link do piosenki). Słyszałam, że moją piosenkę puścili w Programie Pierwszym Polskiego Radia.

Jednym słowem: dzieje się.

Sporo. Teraz idę na rozmowę do Radia 357, które również chce puścić moje piosenki.

Twój drugi singiel nosi tytuł „Dojrzała miłość”. O czym opowiada? Czym jest według Ciebie dojrzała miłość? Po czym poznać, że miłość jest dojrzała?

W tej piosence ważne są pierwsze i ostatnie słowa: „Nie byłeś pewien, czy cię będę chciała, Nie byłam pewna czy mnie będziesz chciał, to nie tak łatwo po tylu latach zaufać przyciąganiu ciał”.A później jest o tym, że ponieważ jest On, to pewne sprawy życiowe mnie już tak bardzo nie przejmują. I na końcu jest moim zdaniem fajny tekst: „Długo czekałam, ale przyszła. Miało jej nie być, ale jest. Lekko zmęczona, lecz niebrzydka. Czasem z kwiatami, a czasami bez. Dojrzała miłość dla dojrzałych ludzi. Dojrzali ludzie i kochany – my. Tyle już wiemy, potrafimy i ciągle mamy gorące sny” (Kasia nuci – przyp. red.). Kiedyś miałam miły moment z tą piosenką. Śpiewałam dla kolegów psychologów w jakimś dworku, gdzie mieliśmy szkolenie. Mój śpiew podsłuchiwały panie kucharki. Potem przyszły do mnie poprosić, bym zaśpiewała dla nich specjalnie piosenkę „Dojrzała miłość”, bo, jak mówiły, to nareszcie piosenka o takich dorosłych starszych (m.in. o nich), o których już nikt nie pamięta. Czasami myślimy, że nam to już się nic od życia nie należy, że już nic nie możemy, a czasami, że nie wypada (bywa, że dzieci pytają rodziców, którzy np. owdowieli albo rozwiedli się, po co ty się z tym facetem/panią spotykasz?). A moja piosenka jest po prostu o tym, że kochać można zawsze. A może nawet, im jesteśmy starsi, tym lepiej potrafimy kochać? Także dojrzała miłość to jest taka, która godzi się na drugą osobę, kiedy wiemy już, z kim nie wolno nam być. To ważne, kogo omijać. Wiemy też, że drugi człowiek będzie miał swoje plusy oraz minusy i całego trzeba go zaakceptować. Nawet jeśli coś w nim nam przeszkadza to warto się na to zgodzić. Ideałów nie ma. Przecież my sami też nie mamy samych zalet. Jesteśmy czasami troszkę trudni, troszkę marudzimy albo chorujemy itp. Ale to nie przeszkadza. Kochać trzeba zawsze. Taki jest tych słów „dojrzała miłość” wydźwięk.

Ja myślisz, dlaczego wiele kobiet wchodzi w toksyczne relacje i często nie potrafi z nich wyjść?

To niezależne od nich, tzn. na tyle jest zależne, że, jeśli zechcą, mogą się nauczyć czegoś nowego. Ale bierze się to z tego, że wychowały się w rodzinach, gdzie niekoniecznie patologia była widoczna na wierzchu, ale gdzie były „niedokochania”. To mógł być brak szacunku, zrozumienia, zimno emocjonalne, gdzie dziewczyna była bardzo samotna, czasem bardzo źle traktowana. Najczęściej dziewczyny z takich domów są bardzo grzeczne, starają się spełnić oczekiwania rodziców, pragną być zaakceptowane, nie mówiąc już o pokochaniu. I one cały czas doświadczają, uczą się tego, że są na drugim miejscu, nie są ważne i mają spełniać wymogi innych. Kobiety często się uczy, nawet w tzw. normalnych rodzinach, że dziewczyna jest dla innych, nie dla siebie. I jeszcze się im mówi, żeby się nie puszczały, tylko były grzeczne i porządne. A potem nie wiadomo jak mają znaleźć dobrego męża, skoro nie znają mężczyzn. Takim dziewczynom nie jest po pierwsze w domach najlepiej i często marzą o swojej rodzinie, że wtedy będzie inaczej, że będą miały dobrego męża i dom, w którym nie będzie kłótni, patrzenia na siebie wilkiem, że w ich rodzinach będzie zawsze ciepło i serdecznie. Ale to marzenia, które nie mają realnych wzorów. Gdy nie ma realnych wzorów, to ludzie nie wiedzą, jak się zachowywać. Jak się koło takiej dziewczyny pojawi ktoś, kto koło niej chodzi częściej niż inni, to sobie ją wychodzi. Bo młode dziewczyny są cudowne i faceci je chcą. Dziewczyna poudaje przed nim, że jest fajniejsza niż jest, oboje się troszkę pooszukują. Poza tym, ona sobie go wymyśla i jak on jej mówi, że ją kocha, to już wystarczy, już jest cudowny. Bo przecież o to jej chodziło, żeby ją kochał. I dopiero po jakimś czasie ona się orientuje, że nie jest jej z nim tak bardzo dobrze, ale nie czuje prawa wewnętrznego np. do tego, by się rozstać albo by wymagać, bo przecież to ona jest od spełniania różnych ról (i to iluś ról). I kiedy facet zacznie ją krytykować i źle o niej mówić, poniżać, oszukiwać, to ona bardzo cierpi, ale to znosi i wytrzymuje. I to jest powszechny model – ona pozwala facetowi na takie rzeczy, na które w ogóle nie powinna mu pozwolić.

Na jakie na przykład?

Nie powinna pozwolić na to, by ją krytykował, mówił o niej źle, umniejszał, upokarzał, wyśmiewał przy innych. Żeby zrzucał na nią wszystkie obowiązki. Nie liczył się z jej zdaniem, podejmował za nią decyzje. Już nie mówiąc o biciu jej, bo to już szczyt dna. Gdy kobieta jest maruda, to też na niego zacznie źle mówić. Zaczynają się wtedy kłócić. I często robi się jak u niej w domu. Nie powinna pozwolić mu na to, by nic nie robił, korzystał z jej pracy. Nie powinna utrzymywać go (chyba że w domu zastępuje ją jako tatuś domowy). Nie powinna pozwolić, by źle mówił o niej innym ludziom, żeby ją zostawiał z wszystkimi decyzjami albo zabierał jej pieniądze, by nie miała swoich, jeśli nie chodzi do pracy. Żeby żądał od niej w seksie tego, czego ona nie chce. Jest wiele rzeczy, na które kobieta mężowi, partnerowi nie powinna pozwolić.

Czy związek, gdzie facet w domu zastępuje kobietę, a ona zarabia, on zajmuje się domem (gotuje, sprząta, zajmuje się dzieckiem), nie jest pułapką? Bo w pewnym momencie przestaje się takiego partnera szanować?

Żadna osoba nie powinna zajmować się tylko służeniem komuś drugiemu. Wtedy ustawia się w relacji bardzo podległej. Chyba że ktoś bierze za to pieniądze, tzn. przychodzi posprzątać i wraca do swojego życia. Wtedy jest to po prostu pracownik. Mężczyzna albo kobieta, partnerzy, którzy robią coś w domu, mogą być bardzo interesujący, tzn. robić to w sposób ciekawy. Bo tu nie chodzi o to, by spełniać czyjeś życzenia i nic więcej. Partner czy partnerka to osoby, z którymi się coś tworzy razem. Facet przy kuchni może być bardzo seksowną postacią albo taki, który zajmuje się dziećmi, potrafi być ciepły, serdeczny, pełen empatii. Taki facet to cudowna postać. Chodzi tu tylko o sposób postrzegania. Bo można też powielać stereotypy, myśląc, że ciekawy i dobry jest ten w związku, kto wychodzi z domu i zarabia, a nieciekawy jest ten kto „siedzi” w domu. Ale w domu nie trzeba siedzieć, to nie polega na tym, że się krzątasz od prasowania po gotowanie. Można razem z dziećmi robić fascynujące rzeczy i być w domu bardzo twórczym.

Wracając do Twojej płyty. Czy szufladkujesz odbiorców swojej płyty?

Nie szufladkuję, ponieważ moimi czytelnikami są i młode dziewczyny, i starsze panie, tak samo panowie. I słuchaczami, którzy mnie zaczepiają na ulicach, są tak różni ludzie. Jeśli nawet z sympatii dla mnie posłuchają mojej płyty, to będę szczęśliwa. Usłyszałam już wiele wypowiedzi od ludzi, które mnie niesłychanie cieszą, że od dawna nie usłyszeli takich piosenek, które o czymś opowiadają. Nie chcę się porównywać do mistrzów słowa, którzy już niestety poumierali, ale ludzie mówią mi, że te moje piosenki mają treść, że nie tylko można je zanucić, bo są dość melodyjne, ale też o nich pomyśleć. Ja mówię więc, że one są dla tych, którzy chcą ich słuchać.

Na zakończenie tej rozmowy proszę o przesłanie dla Czytelników.

Zawsze życzę po pierwsze radości z życia, poczucia, że to, co mamy, jest fajne. Żebyśmy umieli doceniać to, co mamy, żebyśmy się z siebie cieszyli (a ludzie są bardzo fajnie wyposażeni, mają wspaniałe umiejętności i zdolności), myśleli o sobie i o innych ciepło, doceniali siebie, byli dla siebie mili, mówili nawzajem o sobie dobre rzeczy, by się nam łatwiej i cieplej żyło. I żeby jak najszybciej skończyła się „covidowa niewola”, byśmy wyszli z domów, ale tymczasem umieli to jak najlepiej dla siebie wykorzystać. Poza tym byśmy bardzo szanowali swoje dzieci. Nie mówię kochali tylko szanowali, bo kochanie to wiadomo… Za mało się nawzajem szanujemy.

Rozmawiała: Ilona Adamska

fot. Krzysztof Opaliński

1+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message