Barbara Grzymkowska-Blok: Nikt za nas życia nie przeżyje

– W dzisiejszych czasach, bardzo trudnych dla kobiet, musimy być niezależne finansowo. Musimy też mieć plany A i B. Ja ich nie miałam, kiedy odszedł mój mąż. Rodzina była całym moim życiem. Po śmierci męża problemy urosły do ogromnych rozmiarów. Nie wiedziałam, co ani jak ze sobą zrobić. Dotarło do mnie, że w tym związku nie zachowałam siebie. Dom okazał się pusty i bez życia. Powoli starałam się wrócić do kobiety, którą kiedyś byłam. Z energią, z pasjami, z przyjaciółmi, z marzeniami i z pragnieniami. – mówi Barbara Grzymkowska-Blok, autorka książek, motywatorka kobiet.

W 2013 roku straciła pani męża w tragicznym wypadku i została sama z dwójką dzieci, wieloma problemami i depresją. Na początku ogromne poczucie straty, smutek i żal, ale po pewnym czasie postanowiła Pani wziąć sprawy w swoje ręce i po prostu być znowu szczęśliwą. Jak udało się Pani wyjść z żałoby i odzyskać radość życia? 

Uparłam się. Wymyśliłam sobie, że jeszcze będę Pięknie Żyć, i konsekwentnie parłam po poczucie szczęścia. Absolutnie nie było to łatwe. Terapia, walka ze sobą i z przekonaniami, które miałam na swój temat… Ale też ogromne wsparcie bliskich. Myślę, że filozofia Pięknego Życia okazała się kluczem, dzięki któremu stanęłam na nogi. Zrobiłam rachunek strat i zysków. Ogrom straciłam, ale nadal miałam więcej, niż mogłabym prosić: dzieci, rodzinę i życie. Chwyciłam się tego. I to mnie uratowało. Zaczęłam żyć uważniej, rozsądniej, ale i pełniej. Wielu rzeczy przestałam się bać. Wychodziłam naprzeciw sytuacjom. Czułam się tak, jakbym pierwszy raz w życiu zobaczyła słońce, bo do tej pory zasłaniała mi je jakaś gigantyczna góra. Zaczęłam celebrować życie, krótkie chwile, małe rzeczy. Przestałam czekać na coś wielkiego. Spełniałam swoje marzenia i smakowałam życie, bo sama je dla siebie odzyskałam.

Od czego warto zacząć odbudowywanie swojego życia po traumatycznych przeżyciach? Warto stawiać małe kroki czy lepiej od razu wprowadzać rewolucyjne zmiany?

Dałam sobie czas. Wiedziałam, że zbyt szybko straciłam męża i że odzyskanie chęci do życia i działania wymaga czasu. Przezornie określiłam sobie ramy czasowe na dochodzenie do siebie. Zresztą miałam małe dzieci i dla nich ten czas musiał się skrócić do minimum. Bardzo chciałam oddać im dzieciństwo. Oddać to, co straciły, kiedy zmarł ich ojciec. Myślę jednak, że to sprawa indywidualna. Każdy w swoim tempie powstaje z kolan. Ja jestem tylko dowodem na to, że można, że da się. I to jest najważniejsze. Dlatego swoją historią dzielę się z czytelniczkami.

W naszej mejlowej korespondencji napisała Pani: „Stabilność i niezależność finansowa były kluczem do tego, aby stać się szczęśliwą, spełnioną kobietą. Kiedy tak się poczułam, poznałam mojego drugiego męża i postanowiłam odbudować rodzinę”. Ja również uważam, że kobieta powinna być niezależna. Mieć swoją pracę, pasję. Nie może być bluszczem wiszącym na mężczyźnie.

W dzisiejszych czasach, bardzo trudnych dla kobiet, musimy być niezależne finansowo. Musimy też mieć plany A i B. Ja ich nie miałam, kiedy odszedł mój mąż. Rodzina była całym moim życiem. Po śmierci męża problemy urosły do ogromnych rozmiarów. Nie wiedziałam, co ani jak ze sobą zrobić. Dotarło do mnie, że w tym związku nie zachowałam siebie. Dom okazał się pusty i bez życia. Powoli starałam się wrócić do kobiety, którą kiedyś byłam. Z energią, z pasjami, z przyjaciółmi, z marzeniami i z pragnieniami. Sięgnęłam po kwiaty, zdjęcia i pisanie. Najpierw jednak nauczyłam się „ogarniać rzeczywistość”, w której musiałam polubić swoją nową wersję: matkę samotnie wychowującą dzieci. Wszystkie decyzje podejmowałam zupełnie sama i sama ponosiłam ich konsekwencje. To była trudna i bolesna lekcja niezależności – od płacenia rachunków przez spłatę kredytów po wakacje i inwestycje. Uczyłam się reagować, planować i odpowiadać za budżet, odkładać na czarną godzinę. Lekcja życia, której nigdy nie zapomnę. Oprócz codziennych zajęć wykonywałam prace dodatkowe, które mogłyby przynieść mi jakiś dochód. Fotografia, florystyka ślubna czy MLM ratowały mój budżet. Dzięki temu przestałam się bać, że na coś mi zabraknie. Rozwijałam się, uczyłam i poznawałam ludzi. Tak zostało mi do dziś – piszę i robię wiele rzeczy, które kocham.

Kilka lat później na świecie powitała Pani bliźniaki, Stasia i Nel, i właśnie wtedy postanowiła napisać swoją pierwszą książkę. O czym była i do kogo ją Pani kierowała? 

„Osobistą Wojnę” pisałam z bliźniakami przy piersi. Maluchy były bardzo wymagające, ale mój mózg potrzebował się rozwijać. Chciałam pisać. Pewnie był to rodzaj procesu terapeutycznego. Musiałam z głowy i z serca wyrzucić swoje emocje i historię. Sugerowano mi, żebym stworzyła poradnik, jednak nie potrafiłam pisać o stracie bliskiej osoby i związanych z tym emocjami. Zaczęłam tak snuć historię, aby moje czytelniczki mogły poczuć to, co ja czułam. W książce pojawiają się też inne kobiety i ich historie – dzięki temu każda z nas znajduje w niej kawałek siebie i swojego życia. Książkę pisałam głównie dla kobiet, ale wiem, że czytają ją również mężczyźni.

Rok po wydaniu pierwszej książki premierę miała Pani druga powieść, „Malowane Życie”. O czym opowiada kolejne Pani „dziecko wydawnicze”? Bo warto wspomnieć, że sama wydaje Pani swoje książki. 

Tak, chciałam mieć coś swojego. Podjęłam decyzję o self-publishingu, czyli samodzielnym wydawaniu swoich powieści, aby mieć realny wpływ na powstawanie książki jako produktu. Moje powieści wydawane przez Wydawnictwo Florysztuka mają indywidualnie zaprojektowane okładki, ozdobny skład i doskonały papier. Zgodnie z założeniem tworzą całość, mimo że różnią się od siebie treścią. To książki na lata, do których się wraca po zaznaczone myśli i wsparcie. Książki dla kobiet i o kobietach. Matki przekazują je córkom, córki wręczają przyjaciółkom jako idealne prezenty.

Dziś książka ma krótką datę przydatności. Gdy wypada z rankingu sprzedaży, nikt już o niej nie pamięta. Kupujemy książki w ramach ogromnych promocji i nie szanujemy ich. Są krótkim przerywnikiem. Wierzę, że moje czytelniczki dbają o książki i kolekcjonują je, ale przede wszystkim do nich wracają.

„Malowane Życie” to kolejna historia kobiet. Tym razem opowiadam o relacjach matki i córki; o tym, że od rodziców dostajemy nie tylko geny, lecz także ich historię, traumy, ból i radość z życia. W tej książce nie ma odpowiedzi na pytania o to, jak żyć i jak kochać, nie ma prostej drogi, ale jest nadzieja, że się da, że można. Według opinii czytelniczek pojawia się wiele ciekawych osobowości i wyrazistych postaci, a dobrze snuta historia obejmuje przeszłość, miłość, przyjaźń, problemy, rodzinną tajemnicę i współczesne życie.

Spodobały mi się Pani słowa: „Uwielbiam upiększanie codzienności. Świat widziany moimi oczami zamykam w słowach, a emocje – w tekstach”.

W tym zdaniu zawiera się moja filozofia Pięknego Życia. Zwykle słyszymy: „Zmień swoje życie, otoczenie, wyjedź w Bieszczady, a będziesz szczęśliwa”. Wierzę, że wszędzie zabierzemy siebie. Często mówię: „Ogarniam rzeczywistość” – tę, którą mam, tę, która została po stracie męża, tę, którą odbudowałam, i tę, która jest teraz. Dostrzegam to, co mam, pielęgnuję dom, dzieci i wiem, że już nigdy nie zapomnę o sobie. Kocham kawę i ją celebruję! Kocham pisać – zrobiłam wszystko, aby wydać swoje książki. Uwielbiam kwiaty, pielęgnuję ogród, odpoczywam, zwiedzając i robiąc zdjęcia. Dzięki temu jestem szczęśliwa, spełniona. Mam siłę dbać o czwórkę dzieci, pracę i rodzinę. To wszystko zamykam w tekstach dla kobiet, które publikuję w swoich kanałach społecznościowych oraz felietonach gościnnych na innych portalach. Jeśli czujesz się niespełniona, nie lubisz siebie, nic dla siebie nie robisz, żeby lepiej się poczuć, żeby siebie kochać, to nawet w Bieszczadach będziesz nieszczęśliwa.

Jak wspomina Pani spotkania autorskie? Wiem, że uwielbia Pani spotkania z kobietami. Wspomniała Pani, że mężczyźni również sięgają po Pani książki. A czy pojawiają się na wieczorkach autorskich? 

Kocham spotkania autorskie! Zawsze są bardzo emocjonalne, energetyczne i ciepłe. Opowiadamy swoje historie, radzimy sobie, wspieramy się, a nawet przytulamy. Kobiety wychodzą naładowane nadzieją i kobiecą mocą. Spotkanie poświęcone książce zawsze zamienia się w klub wsparcia i kobiecy krąg.

Wiem, że mężczyźni czytają „Osobistą Wojnę”. Albo są zmuszani przez żony, albo robią to z własnej inicjatywy, żeby lepiej poznać świat kobiet. (śmiech) Myślę, że odnajdują w niej mnóstwo treści o kobietach, związkach i relacjach. W trakcie dwóch spotkaniach z pięćdziesięciu miałam szczęście spotkać dwóch panów. Brali czynny udział w dyskusji i wnieśli naprawdę sporo wartości. Brakuje nam rozmów o miłości, przywiązaniu, brakuje rozmów o rodzinie, relacjach i naszych ludzkich potrzebach. Miałam też szczęście dostać piękny mail od jednego z czytelników – była to bardzo udana wymiana myśli, która odbiła się echem w mojej nowej powieści.

Jakie wartości chciałaby Pani przekazywać przez swoje książki? Co dziś jest Pani życiową misją? 

Bardzo chcę, żeby moje książki niosły nadzieję, dodawały siły i wiary w lepsze życie. Pokazuję, jak bardzo ważne są działanie, decyzje i ponoszenie konsekwencji. Nikt za nas życia nie przeżyje. Często filiżanki chowamy na później, a przecież życie możemy celebrować każdego dnia. I codziennie robić małe rzeczy, które dostarczą dużych wrażeń. Pokazuję też, że możemy wybierać siebie zamiast innych – i jak bardzo jest to ważne. Musimy wypełniać siebie, żeby karmić innych. Tylko szczęśliwa kobieta, szczęśliwa matka wychowa szczęśliwe dzieci. A na to poczucie szczęścia, które ma być wielkie, składa się masa małych, cudownych chwil i rzeczy. O tym trzeba sobie przypominać i tego uczyć dzieci. Czekanie na lepsze jutro nie sprawi, że lepsze jutro nadejdzie.

Kocha Pani góry. Co Panią w nich najbardziej urzeka? Pytam lekko zaczepnie i prowokacyjnie, bo sama pochodzę z malowniczych Bieszczad. 

Kocham góry, bo w nich czuję się bliżej siebie. W otoczeniu natury czuję się najlepiej. Tam mogę zmęczyć się fizycznie i oczyścić psychicznie. To jest też świat wspaniałych ludzi. W górach spędziłam mnóstwo czasu i poznałam wielu wrażliwych i prawdziwych ludzi. Najbardziej urzekają mnie cisza, spokój, powolne zmiany, które na szczęście nie zmieniają gór. Nic nie ma trwałego, nic nie jest dane nam na zawsze, ale widoki szczytów i potoki górskie zachwycają mnie nieustannie.

Plany na rok 2021? 

Pragnę żyć, przeżywać i czuć! Nie chcę zamknięcia, więc wierzę, że wrócę do spotkań autorskich, do emocji i dobra, do relacji, do nowych znajomości. Już zaczęłam kolejną książkę, w planach mam nowe opowiadania. Prywatnie chciałabym spędzić cudowny czas z rodziną, więcej czasu z moim kochanym mężem, który bardzo mnie wspiera na mojej pisarskiej drodze. Planuję inwestować czas w relacje zarówno z dziećmi, mężem, jak i z nowymi czytelniczkami, bo bez nich pisarka nie istnieje.

Rozmawiała: Ilona Adamska

www.barbaragrzymkowska-blok.pl

2+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message