Wanda Romer: Niczego w życiu nie żałuję!

– Niczego nie żałuję, jak w piosence E. Piaf. Kilka wydarzeń uczyniło zwrot w moim życiu i  zdecydowało o jego dalszych losach. Mogło też być inaczej, może lepiej, może gorzej, w moim wieku „les jeux sont faits”  i teraz nie ma już wyboru. – mówi Wanda Romer, córka wybitnego polskiego dyplomaty i wychowanka cesarsko-królewskiej służby dyplomatycznej Karola hr. Romera, autorka książki “(Na)dzieje 1939-2019)”.

Ilona Adamska: Jak Pani udało się, mając 89 lat, zachować taką świetną pamięć, błyskotliwość umysłu i świeżość spojrzenia na świat i ludzi? Jaką ma Pani receptę na tak świetną formę, żeby napisać interesującą powieść autobiograficzną?

Wanda Romer: Nie wiem jak, ale udało mi się.  Wszystkie opisane wydarzenia z mojego życia mocno utrwaliły mi się w pamięci, która jeszcze ciągle dobrze działa.  Lubię pisać i całe życie marzyłam o pisaniu książek, niestety ciągle miałam inne ważne rzeczy do zrobienia. Czterdzieści lat temu napisałam pierwszą część książki po francusku, bo w tym okresie mojego życia był ten język dla mnie najbardziej odpowiedni. Dla moich włoskich przyjaciół przetłumaczyłam tekst na włoski. Obie wersje nie zostały opublikowane. Cztery lata temu zdecydowałam się opublikować moje wspomnienia po polsku i dopisałam drugą część. Tłumacząc i pisząc dalszy ciąg mojego życia, jeszcze raz przeżywałam (po raz trzeci) moje dzieje, a wspomnienia łatwo się odświeżyły.

Młodsi od Pani narzekają na brak motywacji, na brak sposobu na jesień życia, a Pani właśnie wydała debiutancką książkę. Co wpłynęło na taką Pani siłę, przecież to ogrom pracy?

Ta praca była przyjemnością. Każdy napisany rozdział to jak zdobycie jakieś góry dla alpinisty. Przez całe życie starałam się dogonić zmiany związane z rozwojem i upływem czasu. Każde nowe pokolenie prezentuje inny pogląd na świat a ja się dostosowywałam na bieżąco. Byłam zawsze ciekawa tego, co będzie się działo nowego, a to jest dobra motywacja by czuć się młodo i zbierać siły. Opisałam epokę, której już nie ma, świat który zmiotła wojna a który dla mnie był światem dobrobytu i szczęścia. Uciekłam z komunizmu rumuńskiego. Zaczęłam nowe życie na Zachodzie od przysłowiowego zera i bez grosza w kieszeni. Łatwo nie było. Aż znów uśmiechnęło się do mnie szczęście, miłość i stabilna egzystencja.

Często ludzie piszą gdy są niezadowoleni ze swego życia i ogarnia ich frustracja, a Pani w książce jest cały czas zadowolona, jakby chciała Pani powiedzieć „nie jest źle, bo mogłoby gorzej”,  a przecież oprócz luksusu doznała Pani także głodu i strachu, lęku o  życie w różnych sytuacjach. W czym tkwi Pani tajemnica tego pozytywnego podejścia do życia?

Właśnie to: „mogło być gorzej” , także to, że szukałam pozytywów w sytuacjach niby bez wyjścia, tak jak w książce Polyanna. Przyznam się, że nie zawsze to było łatwe lecz bardzo pomagało i pomaga do dziś.

Wanda Romer

Ostatnio wiele się mówi i pisze o sensie życia, egzystencjalnych problemach, socjalnych relacjach, które mocno ucierpiały w związku z pandemią.  Jak Pani, będąc świadkiem wydarzeń II Wojny światowej, ocenia aktualną sytuację?

Książkę, na szczęście, ukończyłam i wydałam przed pandemią. Wirus to taki nieprzyjaciel, którego nie widać i nie słychać. Bomby gwiżdzą – świszczą, różnie gdy lecą, żołnierza z karabinem widać. A ten wirus jest podstępny i bardzo niebezpieczny, szczególnie dla takich osób jak ja. Wszystko się zatrzymało. Miałam nadzieję, że zamknięcie rodzin w czterech ścianach zbliży ludzi do siebie, że zaczną się poznawać, spędzając razem cenny czas, zamiast biegać codziennie jak w gonitwie nie wiadomo za czym, czasami nie potrzebnie. Miałam nadzieję, że rozmowy, czytanie książek, to coś bardziej ważnego niż to stałe bieganie za „czymś” jak w książce „Bieguni” Olgi Tokarczuk. Chyba się pomyliłam. Dla mnie, to trudny okres ale mam jednak nadzieje, że przejdzie.

Jak podsumowałaby  Pani te swoje 89 lat?

Niczego nie żałuję, jak w piosence E. Piaf. Kilka wydarzeń uczyniło zwrot w moim życiu i  zdecydowało o jego dalszych losach. Mogło też być inaczej, może lepiej, może gorzej, w moim wieku „les jeux sont faits”  i teraz nie ma już wyboru.

Pani ojciec i dziadek byli wysokiej rangi dyplomatami z pochodzeniem arystokratycznym, jak i matka Pani, czy takie korzenie z „wysokiej półki” były dla Pani ułatwieniem w życiu?

Jestem osobą wierzącą i sądzę, że w pewnych sytuacjach pomogło mnie i mamie jakby coś „wyższego”, co jest poza naszą świadomością, jednak niewątpliwie fakt pochodzenia bardzo ułatwił nasze niebezpieczne ucieczki. Byłyśmy przez wiele lat uciekinierkami.  Dzięki dawnym kontaktom i starym  dyplomatycznym znajomościom oraz przyjaciołom moich rodziców, udało nam się zdobyć niezbędne wizy.  W tamtych czasach opuścić komunistyczną Rumunię i dojechać na Zachód graniczyło z cudem!

W różnych okresach życia siedziała Pani przy stole z trzema prezydentami, z królową i książętami i innymi osobistościami, jak się Pani czuła w takim towarzystwie?

Całkiem normalnie, tak samo gdy miałam 6 lat jak i gdy 80. Zawsze jestem po prostu sobą, tak jak moi rozmówcy. To przecież tacy sami ludzie jak my wszyscy, a ich dystynkcje nie zmieniają im osobowości.  

We Włoszech, gdzie Pani mieszka od ponad 70 lat ciągle używa się grzecznościowo tytułów rodowych. Pani z urodzenia jest contessa a po mężu baronessa. To jak właściwie zwracają się do Pani?

Rzeczywiście. Gdy żył mąż, w pewnych kręgach używano jego tytułu, lecz gdy umarł wróciłam do rodowego nazwiska, bo taki jest obyczaj we włoskiej administracji cywilnej. Zajmując się działalnością polonijną nawet nie przyszło mi do głowy używanie tych starych form. Właśnie minęło 100 lat od kiedy konstytucja je zniosła. W polskiej wspólnocie w Turynie jesteśmy wszyscy na „ty”.

Czy pisze Pani coś nowego?

Owszem, sporo myśli zapisuję na kartkach. Całe życie chciałam pisać i nie miałam czasu, teraz go mam sporo lecz chyba za późno zaczynać nową książkę. Ale kto wie, może zdążę?!

Trzymam kciuki. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ilona Adamska

3+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message