Paulina Młynarska: Feminizm nie jest egzotyczną chorobą

Jesteśmy bardzo zróżnicowane i trudno podciągnąć nas, Polki, pod jeden wspólny mianownik. Im więcej pracuję z kobietami, tym lepiej widzę, że wszelkie generalizowanie jest krzywdzące i niefajne. Z całą pewnością w mentalności kobiet – również Polek – zachodzą ogromne zmiany. I to dla mnie, jako działaczki na rzecz praw kobiet, jest ogromnie ważne. Teraz dzieje się to, co powinno się w Polsce zadziać, a nie zadziało, w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Dopiero wnuczki pokolenia, które na Zachodzie walczyło o prawa reprodukcyjne i równe traktowanie kobiet, w Polsce zaczęły śmiało po te prawa sięgać.

Piszę właśnie na ten temat i przypominam sobie, że jeszcze 10 czy 15 lat temu, kiedy wróciłam z Francji z emigracji, i mówiłam zgodnie z prawdą, że jestem feministką, wywoływałam tym konsternację, także wśród kobiet. W ostatnich kilku latach polskie kobiety zaczęły rozumieć, że to nie jest wyzwisko albo nazwa egzotycznej choroby, która powoduje, że kobiecie zaczyna rosnąć broda i pragnie ona mordu na rodzie męskim. I obserwuję w Polsce od dwóch – trzech lat, między innymi na stronach: Dziewuchy dziewuchom, Czarny protest, Strajk kobiet itd., żywe dyskusje. Czytam z zainteresowaniem, co dziewczyny w różnym wieku tam piszą, i cieszy mnie, że kobiety, które są zainteresowane Feminizm nie jest egzotyczną chorobą tą tematyką, szczerze o tym mówią. Przynajmniej niektóre, bo jest dużo takich, które są zainteresowane, ale nie afiszują się z tym, nie chcąc narazić się na niemiłe uwagi w swoim środowisku. Dziewczyny zaczęły rozumieć zniuansowanie środowiska feministycznego i pojęć z nim związanych. To środowisko jest bardzo zróżnicowane, toczące różne dyskusje i spory. Możesz być feministką, bo zależy ci na równości i sprawiedliwości dla kobiet, ale jednocześnie sprawiedliwość i równość pojmować inaczej niż twoja koleżanka, też feministka, bo ty jesteś wierzącą i praktykującą chrześcijanką, a ona jest ateistką albo muzułmanką. Uważam to za ogromny przełom.

Polki nadrabiają w tej chwili ogromne zaległości w rozumieniu tego, czym jest równość i jej brak. Zaczynają pojmować, że dla swoich córek i wnuczek muszą odważnie domagać się tego, co sprawiedliwe, a nie żyć hipokryzją oraz zgodnie z pobożnymi życzeniami osób stojących u władzy, które w ogromnej większości są płci męskiej. Jest więc ważne, że kobieca perspektywa jest obecnie brana pod uwagę.

Czasem zastanawiam się nad tym, jakie my Polki jesteśmy, i myślę, że wspólną naszą cechą jest to, że ciągle czujemy się niedowartościowane i mamy niezbyt dobre zdanie na swój temat. Mamy niskie poczucie własnej wartości. Kobiety, z którymi pracuję, które przyjeżdżają do mnie na jogę, są często strasznie wymęczone tym, że cały czas próbują czemuś sprostać i ciągle czują, że są niewystarczające. Wspólnie uczymy się, że mimo niedoskonałości stanowimy pełnię. To uniwersalny problem. Jednak jednocześnie Polki to bardzo silne babki, twarde zawodniczki z charakterem i zaradnością, której nam można pozazdrościć. Potrafią się też wspierać w potrzebie.

Wierzę w solidarność jajników, w siostrzeństwo. Moje przyjaciółki to potęga. Dzięki przyjaciółkom, czy innym kobietom, przetrwałam najtrudniejsze momenty mojego życia. Sama też zawsze staram się być na wezwanie innych kobiet. Szczerze mówiąc, uważam za jedno z najbardziej paskudnych kłamstw, to co nam kultura patriarchalna wmawia, by nas osłabić, że my ze sobą rywalizujemy, zazdrościmy sobie i nienawidzimy się. I jeśli się w to uwierzy, może się to stać samospełniającą się przepowiednią. Natomiast, zupełnie inną rzeczą jest fakt, że niektórzy ludzie bywają nielojalni i potrafią sprzedać drugą osobę. Ale podciąganie tego pod płeć, przypisywanie kobietom, uważam za nieporozumienie i wielką niesprawiedliwość.

Jest wiele cech, które mi w kobietach imponują. Na pierwszym miejscu stawiam na pewno inteligencję i poczucie humoru, przenikliwość. Taką rzutkość. Imponuje mi nonkonformizm, więc podziwiam te kobiety, które potrafią iść za tym, co je naprawdę interesuje, które robią często coś wbrew społecznym oczekiwaniom, potrafią przekroczyć swoje ograniczenia, również fizyczne, żeby w czymś się realizować, zostawić ślad po sobie i zmieniać świat na lepsze. To może dotyczyć artystek, działaczek społecznych, ale też matek. W dzisiejszym świecie nonkonformistką bywa i może niesamowicie imponować matka rodziny wielodzietnej, która robi sztukę ze swojego domu oraz stylu życia. Bardzo podziwiam u kobiet, i tego się od nich uczę, niezgodę na wyuczoną wersję samej siebie – jesteśmy bowiem wychowywane w taki sposób, żeby wymagać od siebie rzeczy wzajemnie wykluczających się. Mamy być mądre, ale nie za mądre, ładne, ale nie za bardzo. Niech kobieta będzie samodzielna i zawodowo aktywna, a jednocześnie opiekuńcza i ustępliwa, ale też przebojowa, musi być wiecznie młoda, ale niech nie majstruje przy twarzy itd. To jest niekończąca się lista sprzecznych komunikatów, które słyszymy. Chwila, w której kobieta potrafi powiedzieć: a dajcie mi wszyscy święty spokój, ja będę taka, jaka będę, to moment, w którym rodzi się nonkonformistyczna, wspaniała postać. Takie kobiety mogą rozkwitać w bardzo różnych światach, ale łączy je bezkompromisowość w rzucaniu wyzwania bzdurnym oczekiwaniom, jakie nam bez przerwy funduje otoczenie.

Od kobiet często wymaga się wiecznej młodości. Ale my nie musimy się na to godzić. Nie boję się upływającego czasu. W mojej praktyce, a zajmuję się zawodowo jogą, ważne jest, by nie podążać za tym, co produkuje nasz umysł jako różne lęki, lecz by się od tego dystansować. Wierzę w to, że nasze demony są zawsze z nami i nigdy nas nie opuszczają. I warto nauczyć się z nimi współpracować, być, mierzyć się z nimi. Jednym z takich demonów jest lęk przed śmiercią, przed utratą swojego pięknego, młodego ciała. Zajęłam się jogą między innymi właśnie po to, by dobrze czuć się w swoim ciele, akceptować je na różnych, kolejnych etapach życia. Z tym się mierzę. Demon żyje ze mną. Jednego dnia zagląda mi w oczy i mówi: kurczę, ale masz dużo zmarszczek, a drugiego dnia się ode mnie odczepia. Trzeciego straszy chorobami, to znów daje spokój. Słyszę, co on tam gada, ale go nie słucham. Starzenie się ciała to temat, który traktuję zadaniowo: więcej ruchu, joga, zdrowe jedzenie, sen. Reszta w rękach losu.

Natomiast sporo myślę o swojej starości i o tym, jak to będzie, kiedy będę odchodzić z tego świata. I jest to też częścią warsztatów, które prowadzę. Pracuję z grupami nad tym lękiem, by sobie go zobaczyć i zmierzyć się z nim, ponieważ jest to druga po narodzinach najważniejsza w naszym życiu chwila. Mamy to nieszczęście w naszej kulturze, że większość z nas odchodzi w stanie kompletnej nieświadomości. Jesteśmy zamroczeni lekami, kiedy umieramy. Mówię o śmierci ze starości. Z jednej strony wspaniałe jest to, że można uśmierzać ból i przedłużać ludziom życie, z drugiej strony większość starszych, schorowanych osób ostatnie swoje lata żyje właściwie w transie narkotykowym. I to jest coś, co mnie osobiście przeraża, ponieważ bardzo chciałabym być świadoma w tym odchodzeniu, w przechodzeniu na drugą stronę. Tym, co mogę zrobić w tym celu, jest utrzymywanie mojego ciała w zdrowiu. O tym myślę, nad tym pracuję i wizualizuję, jak to będzie. Mam nadzieję, że stworzę taką sytuację.

Zdrowe ciało jest nam potrzebne na co dzień. Czuję się ze sobą dobrze i czuję się ładna, gdy jestem w dobrej formie. Zdrowa. Gdy jest mi ciepło i jestem wyspana, rozluźniona, jak nic mnie nie boli. Traktuję moje ciało jako moje jedyne ubranie. Specjalnie dla mnie zaprojektowane przez największego projektanta świata. Jest dokładnie takie, jakie miałam dostać i nie ma takich pieniędzy, jakimi można by zapłacić za „ciało Pauliny Młynarskiej”. Jeślibym miała sprzedać kawałek swojego ciała, jakiś organ, to w grę wchodziłyby jakieś grube miliony! Dlatego dbam o moje ciało. Praktykując jogę sprawiam, że jest wygodne, a przez to piękne.

Za dekadę będę miała 58 lat. Myślę, że wszystko co najlepsze jest przede mną. A to dlatego że moja pierwsza połowa życia była bardzo burzliwa, bujna. Strasznie się sama ze sobą namordowałam, z własnymi koncepcjami, ze wszystkim właściwie. Do czterdziestki życie było dla mnie trudne. Dopiero od kilku lat mam poczucie, że jestem szczęśliwa i mogę sobie zaufać. Jestem teraz w moim domu na Krecie i patrzę na góry, które są zupełnie białe i na morze koloru turkusu. Siedzę pod oliwką i czuję, że mogę się wreszcie wyciszyć i spokojnie wędrować po swoich wewnętrznych krainach. Już nie muszę zmagać się z rzeczywistością. Ponieważ przyszłam ze świata burzliwego i weszłam niedawno do spokojnej, zielonej doliny, nie wiem, dokąd ona mnie poprowadzi. Słucham swojej intuicji. Mam nadzieję, że to będzie piękne miejsce.

Moja złota rada dla wszystkich kobiet jest taka, by nigdy nie traciły nadziei.

PAULINA MŁYNARSKA – Rocznik 1970. Sama o sobie mówi, że żyje na 6 życiorysów. Dziennikarka, pisarka, działaczka na rzecz praw kobiet. Ale też kobieta biznesu, zawodowa podróżniczka i certyfikowana nauczycielka jogi. Mieszka i pracuje na zmianę w Grecji, Polsce i Azji. Nie obawia się ani samotnych podróży na drugi koniec świata, ani reakcji na swoje kontrowersyjne felietony i wypowiedzi. Prowadzi autorskie warsztaty rozwojowe dla kobiet „Miejsce Mocy”, rozwijające w uczestniczkach wiarę w siebie, osobistą odwagę i asertywność. Nie ukrywa, że ma za sobą wiele lat pracy psychoterapeutycznej, dzięki której pokonała depresję i stanęła mocno nogami na ziemi. Praktykuje jogę, medytuje, tańczy tango argentyńskie, nurkuje, jeździ na nartach. Matka dorosłej córki.

Tekst pochodzi z książki “Kobiety o kobietach. Czyli cała prawda o płci pięknej” pod redakcją Ilony Adamskiej; Wydawnictwo I.D.MEDIA, Warszawa 2019.

fot. Tatiana Laurencja Jachyra

5+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message