Mirosław Barszowski: Można przegrać, lecz nigdy nie wolno się poddać

Mirosław Barszowski ceni sobie niezłomność w sporcie i pracy, szacunek dla innych, rodzinę. O tworzeniu, rozwoju, adeptach sztuk walki i chińskiej kaligrafii i malarstwa, a także o tym, co w życiu najważniejsze, opowiada w rozmowie z Katarzyną Kaszubską.

Można powiedzieć, że cytat z Konfucjusza: „Tysiącmilowa podróż zaczyna się od pierwszego kroku”, to Pana ulubione motto? Jak to było z Pana pierwszymi krokami? Może Pan opowiedzieć o początkach fascynacji chińskimi sztukami walki i kulturą Chin?

Tak naprawdę to sam nie wiem, skąd się wzięła moja fascynacja sztukami walki. Pamiętam, że gdy mieszkałem w Bieszczadach – do 12 roku życia – to już w wieku 5-6 lat interesowały mnie sztuki walki, klasztor Shaolin… Rodzice zachodzili w głowę, skąd mi się to wzięło. Jak niektórzy mawiają: jeśli istnieją poprzednie wcielenia, to pewnie byłem mnichem – i może coś w tym jest. Byłem na początku samoukiem, później przeglądałem książki, oglądałem filmy i jako mały chłopak tak sobie trenowałem. Oczywiście rodzice mi tego zabraniali, bo byłem wątły i chorowity, ale nie ma przecież lepszej motywacji od zabraniania dziecku zajmowania się swoją pasją – i tak to się zaczęło. Później to już poleciało. Zawsze też malowałem obrazy, interesowała mnie kultura Chin, stąd pewnie tak głęboko poszedłem w kierunku chińskich sztuk walki. Cytat Konfucjusza zawsze mi przyświecał, ponieważ w różnych rzeczach, które robiłem i robię, najważniejszy okazuje się pierwszy krok, pierwszy ruch, który zapoczątkowuje całą resztę.

Jakie miał Pan cele przed laty i jak się zmieniały w ciągu lat?

Zawsze chciałem coś tworzyć, coś rozwijać, to dla mnie było istotne. Sztuki walki, kultura Wschodu, to, jak mistrzowie dążą do perfekcji – to mnie fascynowało, budziło we mnie ogromny podziw. Cele były różne i oczywiście zmieniały się z biegiem lat, z doświadczeniem, wraz z marzeniami, które młody człowiek miał w głowie. Dla mnie jednak cele – chociaż ważne – nie były najistotniejsze. To droga, która prowadziła do tego konkretnego celu, powodowała, że się rozwijałem, potrafiłem dostrzec różne rzeczy, które były po drodze. Mogłem sobie wybrać nowe cele, pewne wcześniejsze dążenia zmodyfikować, aby osiągnąć sukces. Cele trzeba mieć, to jasne, trzeba mieć marzenia, absolutnie dążyć do doskonałości, do tego, czego się pragnie, nie wolno się wstydzić marzyć, ale też nie wolno zapominać o tym, że droga, która prowadzi do celu, niejednokrotnie jest ważniejsza od mety. Bo to właśnie droga nas uczy.

Kogo w Panu jest więcej – sportowca, artysty czy biznesmena? Co obecnie przeważa w Pana codzienności?

Sport zawsze wywierał bardzo duży wpływ na to, jakim człowiek jest biznesmenem – chociaż używam zupełnie innego określenia, nie uważam się za biznesmena, lecz człowieka, który sobie radzi w życiu codziennym. Jednak faktycznie przy spotkaniach biznesowych sport dużo mi dał, wiele pomógł, jeżeli chodzi o sferę psychologii, o rozmowę z ludźmi, dostrzeganie zagrożeń. Myślę, że z każdego z wymienionych w pytaniu jest we mnie po trosze – na co dzień, w pracy. Na pewno sportowiec jest człowiekiem, który niezłomnie dąży do celu, i zawsze uważałem, że można przegrać, lecz nigdy nie wolno się poddać. I myślę, że w biznesie to bardzo ważna cecha, ale pozostaje jeszcze istotny aspekt – artysty. Poniekąd dobrze by było, aby i sportowiec, i biznesmen był trochę artystą, wrażliwym na świat zewnętrzny, by dostrzec piękno, i żeby to, co się tworzy w biznesie czy różnych kreacjach sportowych, było dostrzegane i dawało coś więcej niż tylko twarde namacalne walory dnia codziennego. Sądzę więc, że i artysta, i sportowiec, i biznesmen – po trosze z każdej tej cechy mam w sobie. One nie zniknęły, one się uzupełniają. Jak mawiają Chińczycy, trzeba być jak woda, nie można jej uderzyć, zranić, ale w pokonywaniu twardej skały nic nie może jej dorównać. I czasem trzeba być takim człowiekiem.

Wychował Pan wielu mistrzów Polski, kilku Europy oraz zawodników zajmujących podium w mistrzostwach świata Wushu. Jak motywować młodych ludzi do wytrwałej pracy nad sobą?

Tak, wychowałem wielu mistrzów Polski, Europy, mistrzów świata w mojej chińskiej dyscyplinie. Prawdziwy trener i osoba, która motywuje, powinna przede wszystkim poznać człowieka i podejść do każdego indywidualnie, ponieważ każdy jest inny. Jednego motywują rzeczy pojawiające się na co dzień, inne cele są bardziej górnolotne. Trzeba znaleźć klucz do każdej duszy, do każdego serca i odkryć taki element, taki pierwiastek, którzy spowoduje, że ta osoba będzie niezłomnie pracować. Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach nie trzeba aż tak motywować młodych ludzi. Świadomość sportowa jest już bardzo duża. Faktycznie może ciężko jest trafić na kogoś, kto wyciśnie z nas siódme poty, tak do granic możliwości. Jest mnóstwo takich trenerów w Polsce i na świecie, ale i tak mamy ich jeszcze za mało. A w dobie pandemii to już w ogóle pozamykano nas na cztery spusty. Mimo to młodzi ludzie ćwiczą, pracują nad sobą w wolnym czasie, więc należy się cieszyć z tego powodu. To już jest kwestia indywidualna, jeżeli chodzi o motywację osób trenujących – każdy ma swój klucz.

MIREK BARSZOWSKI

Jako biznesmen stawia Pan na różnorodność? Zechce Pan o tym opowiedzieć?

Życie nauczyło mnie, aby nie stać na jednej nodze. Jestem bardzo zainteresowany rozwojem nowych technologii, tworzeniem z odpadów różnego rodzaju produktów, które z powrotem wracają do obrotu, ponieważ planeta jest tak zanieczyszczona, że musimy znajdywać różnego rodzaju rozwiązania, które pomogą nam poradzić sobie z tym problemem. Wykorzystując kontakty i doświadczenie sportowe, mając relacje na całym świecie, szukałem ciekawych rozwiązań w celu budowania czegoś za granicą. Relacje biznesowe czy kontrakty w Chinach, czy duże możliwości w kwestii Kambodży spowodowały, że jesteśmy jakoś usytuowani i radzimy sobie. I oczywiście branża sportowa, sztuk walki nadal jest bliska memu sercu. W tej dziedzinie też bym chciał coś zostawić po sobie, coś stworzyć, co inni będą mogli kontynuować. Innymi słowy, kilka nóg w dzisiejszym świecie biznesowym to jest bardzo ważna rzecz, ponieważ nigdy nie wiemy, która noga zacznie kuleć. A gdy widzimy, co się dzieje za oknem, na ulicach, na świecie, trzeba być przezornym i przede wszystkim pamiętać o tym, że musimy sobie radzić i nie możemy się poddawać, tak jak już wcześniej powiedziałem.

Czy w biznesie czasem stykamy się z osobami nieuczciwymi i czy łatwo je odróżnić? Jak Pan sobie z tym radzi?

Oczywiście, jak na całym świecie, jest dobro i zło, i tak to funkcjonuje. Tak samo i w świecie biznesu spotykamy nieuczciwych ludzi. Sam doświadczyłem różnych sytuacji, które były bardzo trudną lekcją, aczkolwiek to właśnie te złe chwile mnie motywowały, uczyły niepoddawania się, przezorności, tego, że trzeba przejść nad problemem, pójść do góry. Myślę, że dzięki pewnemu wyczuciu, jako że mam ten szósty zmysł, w tej chwili już często wykorzystuję to, że z tyłu głowy ten głos mi podpowiada – albo rozmawiamy, albo kończymy rozmowę. Jeżeli nasza intuicja mówi nam, że nic z tego nie będzie, a osoby trzecie namawiają nas do tego, aby iść w danym kierunku, to zawsze przegramy. Intuicja jest bardzo istotna i nigdy się nie myli. W moim przypadku sprawdza się w stu procentach. Dlatego ludzi uczciwych, uważam, wprawny człowiek, który zajmuje się biznesem, potrafi odróżnić po pierwszych pięciu minutach spotkania. Oczywiście innym też życzę takiej umiejętności, a przy tym jak najmniej przykrych sytuacji, bo to, wiadomo, nigdy nie jest przyjemne. Chociaż jak powiedziałem wcześniej, one też nas czegoś uczą. Jedna z mądrych maksym chińskich brzmi: „Z kłód, które rzucasz mi pod nogi, zbuduję schody, które doprowadzą mnie coraz wyżej i wyżej” – a więc do przodu!

Pana pasje zawodowe wymagają wielu godzin pracy i treningu dziennie. Jak to wpływa na życie osobiste, rodzinne? Trudno te dwie sfery ze sobą pogodzić?

Jeśli chodzi o pasje, trening i sprawy biznesowe, to rzeczywiście pochłaniają gros godzin w tygodniu. Ale myślę, że każdy z nas, człowiek, który chce coś tworzyć, w pewnym momencie nauczy się dbać o czas prywatny, który dla mnie też jest bardzo istotny. A zresztą organizm sam podpowiada, jeżeli już jest czegoś za dużo, mówi: nie, stop, trzeba odpocząć. W sprawach rodzinnych ważne jest to, aby nie wpadać w wir pracy, bo życie ma się tylko jedno. Pracujemy też dla kogoś – dla rodziny, najbliższych, dzieci. Ale nasze dzieci powinny móc z nami się cieszyć różnymi ciekawymi przygodami w ciągu dnia. Uważam, że mnie się udaje to wszystko połączyć, oczywiście są lepsze i gorsze momenty, jak w życiu, lecz nie możemy zapominać, że jest ktoś, kto na nas czeka w domu. I to jest najpiękniejsze.

Harmonia ciała i umysłu to coś, do czego każdy z nas dąży… Czy w przypadku na przykład kobiety dojrzałej ma sens rozpoczynanie przygody z chińskimi sztukami walki? Jak to mogłoby na nią wpłynąć?

Harmonia ciała i umysłu jest bardzo istotna, szczególnie w chińskich sztukach walki, gdzie są elementy medycyny naturalnej, medycyny chińskiej, ćwiczymy elementy oddechowe, tzw. qigong (czikung). To są bardzo ważne rzeczy. Myślę, że kobieta czy mężczyzna, szczególnie kobieta dojrzała, która zajęłaby się sztukami walki, bez problemu by sobie poradziła. Zresztą zawsze mówię, że nieważne, ile, lecz jak się trenuje, więc wiek nie gra tu aż tak dużej roli. W sztukach walki można trenować pod kątem sportowym, aby startować w zawodach, gdy jest się młodym, ale też dla siebie, dla zdrowia. Tai chi czy inne elementy ruchowe przyciągają wielu dorosłych i zaczynają oni swoją przygodę – a z nimi jest o wiele łatwiej pracować, ponieważ wiedzą, czego chcą i są ukierunkowani przez wcześniejsze doświadczenia. Moim zdaniem, elementy sztuk walki dobrze by wpłynęły na życie osoby trenującej zarówno od strony fizycznej, jak i mentalnej – poukładałyby wiele rzeczy, nauczyłyby systematyczności, jeśli ktoś ma z tym kłopot. I na pewno pomogłyby w radzeniu sobie z problemami dnia codziennego, bo jeżeli przetrwamy trening ciała i umysłu na sali, to w życiu wiele trosk łatwiej będzie znosić.

MIREK BARSZOWSKI

Oprócz trenowania ciała zachęca Pan również do trenowania umysłu podczas zajęć z kaligrafii i malarstwa chińskiego. Jakie emocje wywołują te zajęcia? Czy uczestnicy dzielą się osobistymi odczuciami?

Zachęcam do kaligrafii i malarstwa chińskiego, nawet jeśli ktoś nie ma talentu artystycznego, ponieważ jest to ciekawa zabawa i wyjątkowa przygoda. Mistrzowie chińscy mawiają, że jak wygląda twoja kaligrafia, takim jesteś człowiekiem. Jeżeli litera ma opływowe kształty, masz płynne ruchy, to znaczy, że jesteś też harmonijnym człowiekiem w życiu, jeżeli litera jest poszarpana, niedokładna, to musisz nas sobą popracować – i coś w tym jest. Wielu mistrzów chińskich sztuk walki para się też różnymi dyscyplinami artystycznymi, dlatego Chiny skradły mi serce – rozwijają w wielu sferach życia, w wielu kierunkach i to jest niezwykłe.

Prowadząc zajęcia z kaligrafii, na których uczę pisać, malować, dużo rozmawiamy, jest włączona w tle odpowiednia muzyka, palą się kadzidełka, żebyśmy się trochę zrelaksowali – obserwuję, że doznania są niesamowite, wielu uczestników wychodzi bardzo mocno zmotywowanych, zmobilizowanych do pracy. Wiele osób sobie uświadamia, co jeszcze w nich jest, co drzemie, czego im brakuje. Uważam te zajęcia również za pewną formę terapii, której potrzebuje pewnie niejedna osoba w naszym otoczeniu. I to nic złego przecież znaleźć coś innego, co nam pomoże, dobrze wpłynie na ciało i umysł. Uczestnicy zajęć są zadowoleni, wręcz zachwyceni i często na zakończenie zajęć ktoś prosi mnie o pamiątkowy rysunek. Na ogół nie maluję obrazów, aby je sprzedawać, lecz daję je w prezencie lub przekazuję na akcje charytatywne, i czasem ktoś się w tej sprawie odzywa, co jest bardzo miłe.

Na swojej drodze spotkał Pan wiele wybitnych osób. Jakie cechy najczęściej Pan podziwia u innych?

W moim życiu pojawiło się wiele ciekawych, wybitnych osób, ludzi, którzy mają ogromną wiedzę i doświadczenie życiowe, umiejętności w różnych branżach. I powiem otwarcie, że najważniejszą cechę, która utkwiła mi w pamięci, i myślę, że zagościła też już w moim ciele, umyśle i sposobie bycia, mogę opisać jednym zdaniem: Wielkość człowieka poznaje się po tym, jak traktuje mniejszych. Naprawdę wielki człowiek, wybitna osobistość, doświadczona życiowo potrafi pochylić się nad tą najskromniejszą osobą, i to było dla mnie zawsze wow! Nie wolno zapominać, skąd się człowiek wywodzi, nie wolno zapominać o ludziach wokół nas oraz o tym, co jest za nami. Trzeba być człowiekiem, być sobą, a cała reszta, to wszystko, to i tak jest mniej więcej tylko dodatek.

Rada dla przyszłych adeptów chińskich sztuk walki?

To jest rada dla adeptów, ale myślę, że nie tylko – patrząc na to, co przeżyłem i obserwując inne osoby, uważam, że czasami trzeba przejść przez piekło, aby odnaleźć szczęście i radość życia. A wszystko, co nas spotyka, ma nas czegoś nauczyć. To, czego doświadczamy, nas kreuje, przez to stajemy się tacy, jacy jesteśmy, tym, kim jesteśmy. A w tym wszystkim warto się nie poddawać, dostrzegać drogę przed sobą, która nierzadko jest ważniejsza niż cel. Trzeba też uczyć się wyciągać wnioski, analizować, czerpać radość z samej drogi, a wtedy cel zostanie osiągnięty szybciej, niż sobie wyobrażamy.

Rozmawiała: Ilona Adamska

0

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message