Marzena Myszkowska: Szczęśliwy człowiek daje więcej z siebie innym

– Kreta… Marzyłam o niej od lat. Ale stale miałam coś innego do zrobienia. Aż nagle przyszedł impuls jak porażenie piorunem, że teraz, bo jak nie teraz, to kiedy? Zadałam sobie pytanie, czy na pewno tego chcę i poszłam, a właściwie pognałam za tym impulsem. Dziś wiem, że to była moja najlepsza decyzja. Nie zamieniłabym jej na inną. Nie tęsknie za moim życiem. Nic a nic. Żyję wolnością, którą kocham i cenię. – mówi Marzena Myszkowska, autorka książki “Czarne Szpilki”. 

Ilona Adamska: Marzeno, skąd pomysł na książkę pt. „Czarne szpilki”? I dlaczego akurat taki tytuł?

Marzena Myszkowska: Impuls. Emocje, które gdzieś tam się „wałęsały” we mnie od dawna, a zarazem chęć przekazania, wartości kreacji własnych ścieżek życia i odwagi w docenianiu siebie. Czarne szpilki? Mam ogromną słabość do szpilek, a czarne były najczęściej nieodłącznym elementem mojej „służbowej” garderoby. Są też, a znam to z doświadczenia i obserwacji, takim atrybutem menedżerek. Tak to postrzegam. Książka właśnie opowiada o tym, jak ten atrybut menedżerki został porzucony na rzecz klapek i trampek. Niesie też przesłanie. Jest to pewien rodzaj eklektyki. Faktu z lekkim coachingiem, refleksjami oraz mnóstwem pytań, które bohaterka Maria zadaje sobie i… czytelnikom. Szpilki, rzecz jasna, są tu symbolem.

Książka opowiada o zmianie w życiu Marii, zabieganej menedżerki dużej korporacji, której otaczający świat nie mógł długo zrozumieć, a stereotypowe myślenie środowiska przyspieszyło jej decyzję. Bohaterką jest wykształcona kobieta, o wysokiej pozycji zawodowej, nagradzana i chwalona przez prestiżową prasę. Czy można w niej doszukiwać się Ciebie?

W pewnym sensie tak. Bazą do tej opowieści jest częściowo moja historia. Najwięcej mnie jest w refleksjach Marii. Zmiksowane fakty i postacie posłużyły mi do podjęcia swego rodzaju dywagacji na temat biegu życia w szerokim pojęciu. Maria, by zrozumieć siebie i świat, dociera coraz głębiej do swych refleksji i dzieli się nimi z otoczeniem. Przeniosłam sporo wniosków z moich doświadczeń w relacjach z ludźmi po to, by pokazać szczególnie kobietom, że największą wartością jesteśmy najpierw my same, a potem cala reszta wokół nas. Chciałam też przekazać, że trzeba mieć własne zdanie, opinię i podejmować własne decyzje zgodne w własną wolą. Pogonić strach, tradycje, schematy i kierować się w życiu tym, co jest naszą, a nie otoczenia wartością.

W swojej książce próbujesz odpowiedzieć na pytanie, czy można zamienić blichtr, wielki świat, sławę na prostotę, zanurzając się w falach namiętności. Można?

Wszystko można. Zależy, czego się chce i kiedy. Całe nasze życie czegoś się uczymy. Od narodzin, poprzez przedszkole, szkołę, a także w środowisku rodzinnym, koleżeńskim etc. Uspołeczniamy się na kolejnych etapach życia i non stop doświadczamy, budujemy przekazywane schematy, wchodzimy w nawyki, aż finalnie zapominamy o naszej roli w tym wszystkim. Priorytety się zmieniają, wartości budują, a potem zmieniają swoją kolejność wraz z wiekiem i życiowym doświadczeniem oraz potrzebami. Każdy z nas idzie przez życie w swoim tempie, dobiera odpowiednie składowe funkcjonowania. Te, które na daną chwilę są pierwsze na top liście, za jakiś czas zmieniają pozycję. Odkrywamy siebie też przez wiele lat. Uczymy się siebie. Poznajemy nasze zachowania i reakcje. Decydujemy. Ja nigdy nie bałam się podejmowania decyzji. Nigdy nie szacowałam ryzyka, tylko stawiałam pierwszy krok, a potem już każdy następny był marszem. Wiem tylko tyle, że warto przeżyć życie dla siebie. Szanując siebie, kochając, będąc szczęśliwą, dzielimy się tym z otoczeniem. Wiele rzeczy można zmienić na inne z szacunku do siebie i własnych pragnień. Nie jest to tez egoizmem, tylko budowaniem swojego życia, do którego tylko my mamy prawo i nikt inny. Poza tym wszystkim jest jeszcze kwesta potrzeb. Potrzeby mamy tak różne, jak linie papilarne. Nie odrzucając wartości, można zaspokoić swoje marzenia. A namiętność do ludzi, miejsc, rzeczy nie spada z nieba. Ona się buduje, wzrasta i gdy już jest gotowa to, pakuje walizkę. Szczęśliwy człowiek daje więcej z siebie innym.

Odpowiadając na pytanie, czy można? Naprawdę można. Trzeba tylko chcieć. Powiedzenie: „móc to chcieć, a chcieć to móc” jest doskonałością samą w sobie, bo idealnie oddaje wartość sensu podejmowanych działań.

„Przeczytałam i już mam niedosyt. Wiem już, że będę̨ do niej wracać. To będzie taki mój drogowskaz po krętych ścieżkach mojego życia”. To jedna z wypowiedzi i fragment recenzji Twojej czytelniczki, którą opublikowałaś na Facebooku. Jakie przesłanie niesie Twoja książka? Czy faktycznie może być kompasem i drogowskazem, jak żyć?

Ten i mnóstwo innych, podobnych SMS-ów, maili otrzymałam nie tylko od czytelniczek, ale i od czytelników. Maria to postać pracująca w środowisku top menedżerów. Jest osobą, która nie ma kompleksów, a jeśli je ma, to je lubi i nie zajmują jej głowy. Zna swoją wartość i wie, czego chce. Każdą trudną sytuację próbuje rozwiązać. Właśnie tym chciałam się podzielić, by szczególnie kobiety wiedziały, że warto szukać rozwiązań, a nie zapadać w otchłań problemu. Wszyscy je mamy, ale nie wszyscy chcemy sobie z nimi radzić. Nie chciałam pisać typowego poradnika, ale na podstawie wydarzeń i przeżyć Marii przemycić kilka podpowiedzi, odpowiedzi i poruszyć czytelnika do autorefleksji.

Zadzwonił do mnie mój były pracownik, a jego słowa to miód na moje serce. Nie zacytuję dosłownie, ale brzmiało to mniej więcej tak: „Nie pokazałaś całego swojego serca, jakie masz dla ludzi. To tylko maleńka część tego, jakim jesteś wspaniałym menedżerem i człowiekiem”.

Gdyby ktoś te słowa, które trafiły do mojego ucha, chciał zamienić na jakakolwiek nagrodę, nie pozwoliłabym na to. Bo to jak nas ludzie doceniają i co im dajemy od siebie z serca, uczciwie jest największą nagrodą. Niepowtarzalną, bezcenną i jedyną. Łzy lecą, gdy słyszysz: „dziękuję, że byłaś z nami”. Jeśli więc moje myśli będą stanowiły drogowskaz dla kogokolwiek i pomogą mu, to będzie mój sukces. Na książkach, jak wiesz, nie zarabia się i ja też na to nie liczę, ale „zarabia” się na sympatii tych, którzy odnajdą coś dla siebie i powiedzą, czy przyślą najzwyklejsze DZIĘKUJĘ!

W swojej książce starasz się pokazać, że nie wolno i nie warto bać się zmian… Dlaczego?

Tak właśnie zostaliśmy wychowani. W strachu przed wieloma rzeczami. W schemacie. To, co wolno w jednym miejscu na świecie, w innym jest totalnie niedopuszczalne. Wiele jest kultur na świecie, a co za tym idzie – mentalności. Mentalność i wychowanie budują naszą świadomość. Nie ingerujemy w nią, tylko bierzemy z marszu to, co przychodzi bez analizy tego, co powinno być dobre. Pokuszę się o przykład z butami. Gdy kupisz przecudne, wymarzone buty, drogie, i one ocierają ci pięty do krwi, to nosisz je nadal? Nie. Zmieniasz je na inne. I już nie kupisz tego typu obuwia, bo wiesz, że sprawiały ci ból. zero komfortu, mimo że były cudowne. Rozwiązujesz ten problem, kupując już coś, co będzie bardziej komfortowe albo całkowicie komfortowe. Zapala ci się czerwone światło. Doświadczyłaś i wiesz, że to zmieniasz. Dlaczego więc męczymy się z własnej nieprzymuszonej woli w tych za ciasnych „życiowych butach”? Strefa komfortu to poczucie bezpieczeństwa, radości z życia i dzielenia się tą radością z otoczeniem. Zmiany są non stop. Są nieuchronne. Przychodzą w ciągu całego naszego życia, ale ograniczenia, które sami sobie „produkujemy”, stanowią szlaban nie do przekroczenia. Ten szlaban mamy w głowie. Nie oczyszczamy swoich myśli z lęków, tylko wspieramy je ponad wszystko. Doszukujemy się „przeciw”, a nie „za”. Po co? Kto inny ma przeżyć nasze życie, jak nie my sami? Zresztą na nic nigdy nie ma gwarancji, ale należy podejmować optymalnie najlepsze rozwiązania dla siebie i starać się, by je realizować dobrze. Szukanie rozwiązań powinno zajmować naszą uwagę, a nie skupianie się na problemach. Każda zmiana jest czymś, co wzbogaca nasze życie. A tych zmian mamy wiele. Lockdown pokazał, jak przymuszeni zmieniliśmy tryb funkcjonowania. I co? To też gigantyczna zmiana. Poddaliśmy się jej bez protestu, ze strachu, ale poddaliśmy. Dlaczego więc w obawie przed utratą wspaniałej chwili, godziny, dnia, miesiąca i lat nie chcemy sami dobrowolnie zamieniać tego, co nas uwiera, na coś, co może być lepsze. Należy próbować, a gdy nie wyjdzie, to szukać kolejnego rozwiązania. Nie ma recepty na życie, ale jest całe spektrum rozwiązań, którym warto się poddać. To obszerny temat. Często spotykam się z tym zagadnieniem podczas sesji coachingowych z moimi klientami. Warto myśleć o sobie.

Jak sądzisz, dlaczego ludzie boją się rewolucji w swoim życiu? Boją się zaryzykować? Wolą tkwić w czymś, co ich ugniata, nie daje do końca szczęścia?

Bo się boją. Boją się, że może być gorzej. A nigdy nie myślą, że może właśnie może być lepiej, choćby poprzez doświadczenie dokonanych wcześniej nietrafionych wyborów. Czas na nas nie czeka. Albo przeżyjesz życie po swojemu, albo będziesz żyć życiem innych. Według czyjegoś planu, który nie jest dla ciebie, ale ty chcesz iść konformistycznie. Ulegać otoczeniu. Nie eksplorować własnego zdania, własnych opinii ze strachu przez tym, by ktoś ci nie uciekł z rąk, z otoczenia, by nie opuścili cię czasem pseudoprzyjaciele, bo usłyszeli opinie niezgodna z ich oczekiwaniem. Spełniamy oczekiwania otoczenia, a nie swoje. Po co? Oczekując od siebie radości z życia, nie krzywdząc nikogo, budujmy własne szczęście. Życie jest ryzykiem od dnia narodzin. I nikt z tego powodu nie siedzi w domu pod kloszem. Latanie samolotem jest ryzykiem, kupowanie żywności w czasie lockdownu też było ryzykiem, ale potrzebujemy i tego, i tego. A czy naszego życia nie potrzebujemy? Czy szczęścia we własnym życiu nie potrzebujemy? Co jest rewolucją? Zmiana? Nie, to rozwój. Rozwój to szacunek dla siebie. To miłość własna. Taka, którą potem z łatwością możemy dać innym. Czasem zdarzają się sytuacje, które obligują nas do pójścia na kompromisy. One powinny być zdefiniowane tak, byśmy nie zapominali o sobie, ale tym samym nie wyrządzali innym krzywdy.

Rewolucję wywoływali ludzie. Zmiany doprowadzały do coraz lepszego świata w pojęciu udogodnień cywilizacyjnych. Początkowo szły małymi kroczkami, zaś ostatnio były to trampolinowe skoki. Dziś, odbierając smartfona dziecku lub menedżerowi, to jak byśmy odebrali mu tlen. A przecież to też zmiana. A na początku nikt przecież nie mógł wiedzieć, czy to będzie dobre czy złe. A czemu została szybko przyjęta? Ponieważ była globalna. Gdy zmiany są przyjmowane w grupie, w tłumie, ludzie podchodzą do nich inaczej niż do zmian własnych. Tłum jest bezpieczny. Gdy wydarzy się coś złego, odbiór zmiany dotyczy wszystkich. Nie dotyka pojedynczego człowieka. Łatwiej wtedy utyskiwać gromadnie. Pojęczeć wspólnie na wroga, którym jest zmiana. Złym łatwiej się dzielić. Dobro jeszcze łatwiej przygarniać w pojedynkę. Gdy zmiana dotyczy personalnie człowieka, narasta w nim strach przed reakcją tłumu. Jak ten tłum, czyli rodzina, przyjaciele, koledzy z pracy zareagują?. I tak można w kółko. Strach przed zmianą to tak naprawdę strach przed samym sobą, przyzwyczajeniami i nawykami.

Jak Ci się żyje na Krecie? Czym urzekła Cię ta wyspa?

Kreta… Marzyłam o niej od lat. Ale stale miałam coś innego do zrobienia. Aż nagle przyszedł impuls jak porażenie piorunem, że teraz, bo jak nie teraz, to kiedy? Zadałam sobie pytanie, czy na pewno tego chcę i poszłam, a właściwie pognałam za tym impulsem. Dziś wiem, że to była moja najlepsza decyzja. Nie zamieniłabym jej na inną. Nie tęsknie za moim życiem. Nic a nic.

Żyję wolnością, którą kocham i cenię. Mam tu przyjaciół. Nasze kultury lekko się różnią, ale ja widzę więcej podobieństw niż tych różnic. Zaadaptowałam prawie wszystko, co tu życie przynosi. Grecy lubią Polaków, a Polacy Greków. Nasze narody mają wiele wspólnych cech jak ludzka wrażliwość, tożsamość narodowa, pielęgnacja i celebracja tradycji. Tego, co sprawia przyjemność. Wyspa urzekła mnie jakąś nieznaną mi magią, którą zwiera piękne otoczenie, ludzie, jedzenie, muzyka, bryza morska, zapach kwiatów i ludzie. Miejsca, które jako turystka poznawałam, uwodziły mnie od zawsze, a dziś mam na swojej liście wiele odwiedzonych miejsc, które zapierają dech w piersiach. Poza tym wszystkim od dziecka byłam fanką nieżyjącego już profesora Jacka Michałowskiego, archeologa, ponieważ byłam zakochana w starożytności. A tych miejsc tu nie brakuje. Z najbliższych mej okolicy uwielbiam starożytną Falasarnę i teatr Aptera. To tylko kropelka w oceanie tego, czym może uwieść Kreta.

Za co lubisz Greków?

To wspaniali ludzie. Tych, których mam blisko siebie, nazywam moją nowa rodziną, choć prawdę mówiąc, to oni mnie pierwsi tak nazwali. Kreteńczycy, bo mieszkam wśród nich, są niezwykle życzliwi. To jest u nich naturalne. Bardzo uprzejmi, potrafią dzielić się wszystkim. Od szczerego uśmiechu, po troskę przyjacielską czy sąsiedzką, pomoc we wszystkim i podrzucanie pod drzwi świeżych warzyw, owoców i innych smakołyków. Lubię ich za umiejętność celebrowania życia. Potrafią wnieść radość do wszystkiego. Cenią sobie wolność, niezależność i mają ogromne poczucie tożsamości. Kreteńczycy potrafią cieszyć się nawet najmniejszą chwilą obecności drugiego człowieka. Epatują radością podczas spotkań. Są niesamowicie witalni. Mnie najbardziej podoba się i jest mi bardzo bliskie mojemu życiu to, że niemal każdy posiłek jest świętem. Posiłek sam w sobie nie jest tak istotny jak spożywanie go w gronie bliskich. Pokochałam ich styl życia, życzliwość do ludzi i szacunek, jakim darzą się wzajemnie. Moi greccy, a właściwie kreteńscy przyjaciele, to przepiękni duchem ludzie.

Kreteńczycy mają własną filozofię życia. Jest ona prosta, nieskomplikowana i pełna szacunku. To życie jest najcenniejszą wartością, a potem wszystko inne. To, co zobaczyłam do tej pory z moją najbliższą „nową rodziną” polsko-greckim małżeństwem, to przepiękny świat natury, tej prawdziwej, nieskażonej cywilizacją i konsumpcjonizmem. Kreta to… świat w pigułce. Cudowne miejsce. Góry, wąwozy, jaskinie, plaże, przyroda. A to wszystko otulone błękitem nieba, morza i bawiącego się kolorami o każdej porze dnia słońca.

Masz swoje ulubione greckie potrawy?

Ja tu wszystko lubię… Kuchnia kreteńska jest prosta, smaczna, to naprawdę niebo w gębie. Potraw są setki. Najlepsze jest to, że z kilku warzyw można zrobić kilkanaście różnych potraw. Kuchnia jest fantastyczna. Oparta na oliwie, której używa się tu w dziesiątkach litrów rocznie na rodzinę. Fantastyczna sprawa, bo smaki dzięki oliwie są ucztą dla kubków smakowych. Moimi najbardziej ulubionymi daniami są te z ryb i innych morskich żyjątek, jak krewetki czy kalmary. Ale zajadam się też fakies, pilaw, papoutsakia i mnóstwem innych. A ciasta i ciasteczka to dopiero bajkowy świat. Słodkości są tak smaczne, że ja uległam całkowicie pokusie i zajadam się nimi bez skrupułów. Lemonopita, kourabiedes to moje faworytki i wszystko, co zawiera czekoladę. Różnorodności kreteńskiej kuchni, smakowania jej i gotowania nauczyły mnie moje cudowne przyjaciółki Iza Brzoska Chourdaki oraz Maria Stergiou.

Plany na kolejne lata? Planujesz coś w ogóle w dzisiejszych czasach?

Nic nie planuję. Robię założenia do tego, co chcę robić i to realizuję. Zakładam oczywiście, że finalnie wszystko będzie według mojej woli. Nie szukam sukcesu, idę sobie wolniej niż kiedyś. Inaczej organizuję dzień, ponieważ czasem zarządzam sama. Jest super, choć niekiedy to potrafi wytrącić mnie z trybów mobilizacji własnej, ale daję radę. Biorę to, co mi dzień przynosi, nie zaniedbując oczywiście swoich projektów, którymi się zajęłam. Lubię to, co robię. Moja praca sprawia mi frajdę. Jestem w tym momencie życia, gdzie czuję wreszcie moje własne tempo. Ten etap życia przeznaczyłam dla siebie i robienie tego, co pozwala zasnąć mi z uśmiechem i z nim się budzić.

Inspirująca myśl, z którą chciałabyś zostawić nasze Czytelniczki?

Nie jestem filozofem, choć czasem mnie to dopada i jak mówią moi bliscy, ciężko jest przerwać ten monolog, ale wierzę w to, że każdy mimo wszystko potrafi znaleźć swój kawałek szczęścia. A gdy głęboko, całym sercem, wierzy się w to, ono przychodzi w odpowiednim momencie. Nie wolno poddawać się lękowi, trzeba go pokonać i wierzyć w siebie i sobie. „(…) miłość ma różne oblicza i jest genialnym sprawcą dziejów (…)” –  tak napisałam w swojej książce, więc podążajmy za tym, co naprawdę kochamy. Warto. Przysięgam, że warto.

Na moim fanpage’u na FB napisałam: „Pozwól swoim uczuciom płynąć z łatwością. One przychodzą i odchodzą jak powiew wiatru na morzu, lecz te najsilniejsze zostają niewzruszone jak skała, którą próbują rozbić fale”. Światem rządziły, rządzą i będą rządzić emocje. Tak jesteśmy skonstruowani. Oby zawsze wygrywały te dobre i tego wszystkim z całego serca życzę. To tylko tyle, a może aż tyle…

Rozmawiała: Ilona Adamska 

5+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Jakie produkty kupujemy w sieci?

Akcesoria elektroniczne, artykuły dla zwierząt, artykuły spożywcze, obuwie, części i akcesoria do pojazdów – to tylko kilka kategorii, które wiodły prym w 2023 roku. Oto

Send Us A Message