Magdalena Federowicz-Boule: Teraz działamy razem!

Teraz działamy razem! O sobie, swoich pasjach i planach opowiadają siostry bliźniaczki – architektki: Magdalena Federowicz-Boule – stojąca za obsypaną nagrodami pracownią architektoniczną Tremend i Anna Federowicz – dotąd kierująca cenionym biurem architektury i urbanistyki FBT.

Są bliźniaczkami, co nietrudno zauważyć już na pierwszy rzut oka. W swój najnowszy projekt – wspólne prowadzenie pracowni Tremend – siostry architektki wnoszą dojrzałość i doświadczenie, a równocześnie niespożytą energię, młodzieńczą ciekawość oraz optymizm, którym emanują i zarażają.

Ubrałyście się podobnie, świetnie wyglądacie! Do twarzy wam w czerni!

Magdalena Federowicz-Boule: Mówisz, że jesteśmy podobnie ubrane. W sumie… podobnie i niepodobnie. Myślę, że na taki odbiór wpływa jednolity kolor i dobór biżuterii jako kontrapunktu. Czerń to ulubiony kolor architektów i zarazem wielu kobiet innych profesji, które dobrze się w niej czują.

Dlaczego zatem ta czerń?

Anna Federowicz: Myślę, że przyczyną jest upodobanie do szlachetnego minimalizmu. W szafach architektów znajdziesz przede wszystkim biel, czerń, odcienie beżowe, ewentualnie brązy. Kolor naturalnie też się pojawia, ale w charakterze akcentu.

Myślenie bryłą?

M.F.B.: Tak – jednolity kolor wydobywa sylwetkę nie rozbijając jej na elementy. Ja, jeśli już decyduję się na kolor, to jeden, zdecydowany i potraktowany całościowo jak na przykład intensywnie czerwona sukienka.

A.F.: Podobną zasadę stosuję wykonując makijaż. Albo mocne usta albo wyraziste oczy – nigdy jedno i drugie na raz.  Jeżeli dopracowany makijaż to gładkie włosy albo ekstra włosy i twarz bardziej naturalna.

M.F.B.: Ja lubię nie tylko stonowane ubrania, ale także takie wnętrza. Biżuterię, którą kocham niezmiennie, traktuję jako akcent. Obie dużo podróżowałyśmy. Między innymi do Afryki, skąd zawsze przywoziłyśmy unikatowe elementy, z których później tworzyłyśmy autorską biżuterię. Dotąd mam ozdoby z Namibii czy Kenii.

A.F.: Z kolei w Maroku, gdy idziesz na bazar, na przykład w Marrakeszu, musisz pamiętać, że to, co leży na wierzchu prawie na sto procent nie jest warte uwagi. Ale wystarczy wejść dalej, na zaplecze – tam, w skrzyniach, znajdziesz niepowtarzalne egzemplarze ze starego srebra pokryte kurzem, z których możesz zrobić coś niesamowicie pięknego.

Nosiłyście w dzieciństwie identyczne ubrania jak większość bliźniaczek ?

A.F.: To były czasy komuny – wszystko na kartki. Jeśli tacie udało się dostać na kartki pomarańczowe buty, to oczywiście brał od razu dwie pary i nosiłyśmy je przez kolejne dwa lata. Musiałyśmy w nich chodzić – nieważne, że na początku były za duże, a na koniec za małe. Nie było wyboru – brało się to, co dają.

Bardzo dobrze pamiętam te czasy. Ręcznie zwężałam dżinsy, farbowałam podkoszulki w garnku…

M.F.B.: My też farbowałyśmy pieluchy tetrowe, a potem z nich szyłyśmy dla siebie ubrania. Anka – pamiętasz ciuchy z Hofflandu? Polowałyśmy na nie! O tych z Pewexu człowiek nawet nie marzył…

Twórcze zdolności przejawiłyście zapewne wcześniej?

M.F.B.: Od dzieciństwa miałyśmy ciągoty artystyczne. Ale i ekologiczne, chociaż wówczas nie byłyśmy tego świadome. Budowałyśmy na przykład domki dla mrówek z mchu. Z bazi robiłyśmy małe laleczki i tworzyłyśmy dla nich ubranka. Później zaczęłyśmy szyć dla siebie. W tych czasach kreatywność była mile widziana. W pewnym sensie nawet wymuszona. Zawsze robiłyśmy wszystko razem. Gdy byłyśmy dziewczynkami, a później dziewczynami, rodzice czuli się chyba bezpieczniej umieszczając nas w tych samych szkołach – obie kończyłyśmy liceum im. Tadeusza Reytana w Warszawie, potem obydwie poszłyśmy na Politechnikę Warszawską na Wydział Architektury, oczywiście dlatego, że tego chciałyśmy.

A.F. : Kiedy przez tak długi czas podążasz tym samym traktem, ramię przy ramieniu, to w pewnym momencie budzi się potrzeba odłączenia, pracowania nad własną indywidualnością. Zaraz po studiach miałyśmy przez chwilę wspólną pracownię, ale szybko postanowiłyśmy się od siebie oderwać – każda zapragnęła odnaleźć swoje miejsce w środowisku. Rozdzieliłyśmy się więc zawodowo i każda z nas poszła własną drogą. Doświadczyłyśmy samodzielności, zobaczyłyśmy to, co chciałyśmy, zgromadziłyśmy własne doświadczenia. Dzisiaj każda z nas jest niezależną, dojrzałą kobietą. Nastąpiło ponowne połączenie naszych ścieżek i jest to bardzo ciekawy mariaż dwóch sposobów myślenia. Wcześniej, gdy nasze drogi biegły równolegle, oczywiście zdarzały nam się wspólne realizacje. Bywałyśmy też dla siebie konkurencją…

Konkurencją?! Mam nadzieję, że zdrową?

M.F.B.: Jeżeli pracuje się w tym samym twórczym zawodzie, to konkurencji nie da się uniknąć. Mimo, że każda z nas działała na nieco innym obszarze i dbałyśmy o to, żeby nie wkraczać na swoje terytoria – był to rodzaj gentleman’s agreement. Jeśli pracowałyśmy wspólnie z jakimś klientem, to osobno już nie. Nasze odrębne doświadczenia dotyczą różnych realizacji – od bardzo małych po te na bardzo dużą skalę. Moją domeną były przede wszystkim duże projekty kubaturowe: hotelowe czy projekty galerii handlowych – w tych ostatnich się wyspecjalizowałam. Mieszkałam jakiś czas we Francji, a po powrocie do Polski pracowałam dla francuskiego biura, projektując między innymi Manufakturę w Łodzi. Doszłam tam do pozycji dyrektora polskiego oddziału, po czym zdecydowałam się założyć własną pracownię – Tremend.

A.F.: Ja też przed założeniem swojej pracowni pracowałam w zagranicznym biurze architektonicznym – w Luksemburgu, a także dla pracowni belgijskiej.

Teraz…działamy razem! (dwa ostatnie słowa Magda i Anna wypowiadają równocześnie).

M.F.B.: Projektowałam więc przez lata wyłącznie architekturę – kontynuuje Magda – aż w pewnym momencie poczułam, że przyszedł czas na design. W zasadzie nie ma architektury bez designu. Teraz, wspólnie z Anną, realizujemy projekty dużej architektury kubaturowej i wspieramy je designem.

A.F.: Warto chyba wyjaśnić co my rozumiemy przez design, bo to może nie być oczywiste. W naszym rozumieniu „design” dla budynku jest tym czym biżuteria dla ubioru. Wnętrza są uzupełnieniem bryły budowli na takiej samej zasadzie jak dodatki dopełniają strój. Tak rozumianego designu szukamy zarówno w wykończeniu jak i w samej architekturze – może to być równie dobrze detal elewacji czy fragment wejścia głównego.

M.F.B.: Jeśli chodzi o wnętrza to pamiętam, że gdy zaczynałam karierę, akceptowałam wyłącznie minimalizm – bardzo dobrej jakości materiały, grę proporcji i żadnych zbędnych, jak je wówczas postrzegałam, dekoracji. Moje podejście zmieniło się na przestrzeni lat, lecz nadal bliska jest mi zasada „mniej znaczy więcej”.

Powracając do przerwanego wątku: czy biżuteria, którą macie na sobie jest waszym dziełem?

A.F.: Nie, ta akurat nie. Tworzenie biżuterii to tylko jedna z naszych artystycznych pasji. My także malujemy – obrazy olejne i akwarele. Myślę, że w każdym architekcie jest dusza artysty – po pracy potrzebujemy odpocząć od dyscypliny i matematycznej precyzji, której wymagają projekty.

M.F.B.: Obie lubimy szybkie szkice, które nazywamy „carnet de voyage” – dziennik z podróży. Rysujemy je piórkiem i lawujemy akwarelką. Wielu naszych profesorów uprawiało czynnie inne niż architektura sztuki plastyczne. Uważam, że Wydział Architektury w Warszawie reprezentuje bardzo wysoki poziom, jeśli chodzi o rysunek i malarstwo. Przekonałyśmy się o tym podczas wymiany studenckiej, na którą poleciałyśmy do Stanów Zjednoczonych, do University of Detroit Mercy. Tam wszyscy z szacunkiem patrzyli na nasze prace.

A.F.: Prezentowaliśmy solidny warsztat rysunkowy. W Polsce zaczynasz naukę od realizmu – perspektywy, proporcji, podstaw koloru. Dopiero gdy opanujesz klasyczny warsztat, możesz zacząć eksperymentować z abstrakcją. Nasi koledzy z Ameryki nie potrafili często narysować realistycznego portretu. Z kolei dla znajomych z architektury wnętrz na rodzimym ASP ważniejsza była emocja niż konstrukcja. Znajomość tradycyjnego warsztatu plastycznego na pewno jest mocną strona architektów po politechnice. Są świadomi architektonicznego tła, na które nakładają wystrój wnętrza. Amerykanie z kolei celowali w umiejętnościach cyfrowych. Wszyscy czerpaliśmy więc korzyści ze współpracy.

 M.F.B.: Wówczas w Polsce technologie komputerowe były daleko w tyle – to stypendium okazało się więc dla nas bardzo wzbogacające, zarówno od strony językowej jak i technologicznej. Tradycyjne, europejskie wykształcenie zostaje w człowieku. Oznacza szersze spojrzenie i tę, unikatową dzisiaj, „manualność”, którą notabene bardzo doceniają nasi klienci. Teraz, kiedy wszystko można wygenerować w komputerze, wartością okazuje się fakt, że projektant potrafi stworzyć coś własną ręką. Często umieszczamy w prezentacjach szkice albo odręczne rysunki.

A.F.: A powracając do naszego stypendialnego pobytu w Stanach, to skorzystałyśmy podwójnie, bo sporo też zobaczyłyśmy. Tam właśnie złapałyśmy bakcyla podróżniczego i od tamtej pory zwiedzamy świat – częściowo razem wraz z naszymi rodzinami, a częściowo osobno.

Jakie miejsca okazały się dla was najbardziej inspirujące?

M.F.B.: Myślę, że te najbardziej egzotyczne. Mam za sobą etap fascynacji tradycjami plemiennymi – odwiedziłam wówczas między innymi Indie i Namibię, gdzie nadal funkcjonują społeczności plemienne. Cały czas zachwyca mnie przyroda: pod tym względem pierwsze miejsce na mojej liście zajmuje Galapagos.

A.F.: Dla mnie najciekawszą podróżą, z perspektywy kulturowo – przyrodniczej, był na pewno Tybet. Niesamowite przeżycie! Widziałam tam ludzi, którzy kilka lat szli do świątyni ze swoimi tobołkami. Bardzo mocno w pamięć zapadła mi także Birma…

M.F.B. Birma tak – jest niezwykła! Ale mnie najmocniej wryły się w pamięć Indie południowe, gdzie wyruszyłam na spotkanie z tamtejszymi plemionami. Przez tydzień zwiedzaliśmy te tereny z przewodnikiem i przez cały ten czas nie zobaczyliśmy żadnego turysty – to naprawdę niezwykłe miejsca. Zachowałam też żywe wspomnienia z podróży do Togo i Beninu, gdzie zetknęłam się z kulturą Voodoo.

Czego poszukujecie w dalekich podróżach i kontaktach z rdzennymi społecznościami?

A.F.: Myślę, że szukamy różnorodności i odmienności kulturowej. Chcemy nie tylko zobaczyć, ale i doświadczyć tego, jak odmienne od europejskich mogą być standardy życia.

M.F.B.: To jest powrót do korzeni. Dla mnie bardzo ważna w kontekście projektowania architektonicznego pozostaje ekologia. Podróże do odległych kulturowo miejsc pomagają mi rozwiązywać związane z nią zagadnienia. Zmuszają do zastanowienia się nad tym do jakiego stopnia można posunąć się w minimalizowaniu, aby nadal dobrze żyć i sprawnie funkcjonować. Kiedy widzę ludzi, którzy z naszej perspektywy nie mają nic, a jednak radzą sobie z tym całkiem nieźle, automatycznie pojawia się pytanie o to, co jest naprawdę niezbędne. Nie planuję promować powrotu do pierwotnych sposobów życia, ale cennym doświadczeniem było i jest dla mnie przekonanie się, że wiele tysięcy kilometrów stąd ludzie potrafią odnaleźć radość w prostym życiu. W warunkach bardzo surowych tworzą sztukę, piękną biżuterię, wylewają rzeźby z mosiądzu. Robią to w miejscach, po których nigdy byś się tego nie spodziewała, przy użyciu prymitywnych narzędzi.

A.F.: Zarówno Magda jak i ja od lat nurkujemy. I obie zgadzamy się, co do tego, że równie interesujący jak świat nad powierzchnią wody jest ten pod nią. Kiedy wchodzę pod wodę zachwycają mnie barwy i zestawienia kolorystyczne. Czerpię stamtąd inspirację, nie tylko do projektów wnętrz. Masz wrażenie, jakby przed twoimi oczyma wyświetlał się film przyrodniczy. A jednocześnie cisza, spokój, czas na kontemplację… Natchnienia dostarczają mi również góry. Tam przed oczyma przesuwają się gotowe harmonie barwne.

Mówi się, że schematy kolorystyczne zaczerpnięte z przyrody bywają najdoskonalsze…

M.F.B.: Bo przyroda jest doskonała, stanowi niewyczerpane źródło twórczych rozwiązań. Uważam, że w kontakcie z nią poszukujemy w równym stopniu inspiracji, co… ciszy. Zarówno pod wodą, nurkując, jak i uprawiając górskie wędrówki z plecakiem, które również uwielbiam. Lubię podążać za przewodnikiem w rejony, gdzie nie dociera już nikt oprócz nas.

A.F.: To są miejsca wyjątkowe, gdzie oglądasz prawdziwe cuda natury i nocujesz pod namiotem z tubylcami – tego rodzaju doświadczenia przynoszą prawdziwy odpoczynek i oderwanie od intensywnej codzienności. Z drugiej strony, lubię też zwiedzać miasta, szczególnie europejskie. Oglądać wystawy, uczestniczyć w spektaklach, podziwiać nowoczesną architekturę.

Powracamy z obszarów opanowanych przez naturę na terytorium kultury – macie mistrzów w dziedzinie architektury?

A.F.: Ja tu muszę przywołać Miesa van der Rohe, co może nie jest zbyt wyróżniające, ale to właśnie modernizm pozostaje moją największą fascynacją. Nie chodzi wyłącznie o architekturę Miesa, ale także sposób, w jaki odnosił się do przyrody. Mimo że robił to w sposób odmienny od Wrighta to jednak i dla niego była ważna – obserwował ją przez przeszklenia. Zespalał wnętrze budynku z zewnętrzem poprzez kontakt wizualny.

M.F.B.: Moim ukochanym architektem jest Frank Lloyd Wright. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem w tym odosobniona ani oryginalna, ale szczerze go podziwiam. Potrafił po mistrzowsku operować naturalnymi materiałami takimi jak cegła, kamień czy drewno i niezwykle harmonijnie powiązać architekturę z przyrodą.

A czy można powiedzieć, że macie swoje architektoniczne fascynacje, marzenia?

M.F.B.: Fascynacje zmieniają wraz z wiekiem. Pierwszym moim marzeniem i zarazem planem było zobaczyć wszystkie te kościoły we Włoszech, które rysowałam podczas studiów. Znałam na pamięć rzuty, ale pragnęłam wejść do ich wnętrza – zobaczyć i zrozumieć.

A.F.: Powrót do kulturowych korzeni…

M.F.B.: …potem zwróciłam się w stronę natury, a jeszcze później zainteresowałam pierwotnymi kulturami, o czym już wspominałam. Nawet w pandemii dużo podróżowałyśmy, ale głównie w Europie. Dla nas wiązało się to z ponownym odkryciem starego kontynentu. Uważam, że było to bardzo ciekawe. Naprawdę dużo chodziłam po górach. A równocześnie ogromnie doceniałam możliwość obcowania z kulturą. Na południu Francji odwiedziłam ponownie muzea Marca Chagalla i Toulouse Lautreca… Ciekawe bywa odkrywanie nowego – nieznanych artystów czy młodej sztuki – ale przypominanie sobie dawnych inspiracji jest równie ważne.

Co w waszym podejściu do tworzenia architektury jest różne, a co wspólne?

A.F.: Myślę, że jesteśmy różne, że tak powiem, designersko. Natomiast nasz sposób prowadzenia i organizacji biura jest w istocie bardzo podobny. Obie chętnie rozmawiamy z zespołem na temat designu. Absolutnie nie jest tak, że chcemy wszystko same odkrywać i kreować. Młodzi ludzie mają bardzo ciekawe pomysły! U nas często zdarzają się burze mózgów…

M.F.B.: Burze mózgów i inne spotkania jak mini konkursy na „storytelling” do projektu – bardzo twórcze dla nas wszystkich. Chcemy być różne! Ale pragniemy też odnaleźć obszar wspólny.

Ile osób liczy Wasz zespół?

M.F.B.: Samych architektów jest u nas powyżej 50.

A.F.: Pozostałe osoby to inżynierowie i project managerowie.

M.F.B.: Czyli razem jest nas około 80. Mamy w zespole ludzi o orientacji stricte technicznej. Nie projektujemy przecież jedynie wnętrz i designu, ale także budynki kubaturowe. W tym odnajdujemy dużą przyjemność i realizujemy się twórczo. Wspólnie realizujemy takie niełatwe projekty jak Tunel Średnicowy w Łodzi, Dworzec Ekologiczny w Lublinie, Dworzec Łódź Fabryczna, galerie handlowe i bardzo wiele biurowców. Jako biuro jesteśmy bardzo elastyczni.

A.F.: Czasem robimy tylko wnętrza. Innym razem architekturę, bryłę wraz z wnętrzami i to jest model idealny. Ale zdarza się i tak, że ktoś inny robi wnętrza w zaprojektowanym przez nas budynku.

Gdyby każda z Was miała w kilku słowach określić swój styl…

M.F.B.: Powiedziałabym, że mój styl ewoluuje. Całe życie się uczę. Zaczynałam od minimalizmu. Potem byłam zafascynowana kolorem, wzorami, strukturami. Teraz powracam do minimalizmu, chociaż nie w tak radykalnej formie jak na początku mojej drogi. Dzisiaj w myśleniu o minimalizmie, oprócz kwestii czysto formalnych, bardzo ważne są dla mnie również wątki ekologii i szeroko rozumianej natury.

A.F.: Ja myślę o swojej pracy w bardzo podobny sposób jak Magda. Tyle, że dodałabym jeszcze modernizm, jako punkt odniesienia. 

Jaki będzie Tremend, w którym łączycie twórcze zasoby i profesjonalne doświadczenia?

A.F.: Nie da się tego jednoznacznie określić. Będzie to na pewno bardzo kreatywne biuro – stawiamy na ustawiczny rozwój i permanentną naukę…

M.F.B.: Na pewno chcemy, żeby każdy, nawet niewielki projekt był traktowany jako bardzo ważny. Bywają projekty malutkie, rzekłabym – biżuteryjne. Aktualnie realizujemy na przykład hotelik butikowy w Paryżu, pod wieżą Eiffla, z zaledwie 27 pokojami. To maleńki projekt, jak na nasze biuro, ale absolutnie wyjątkowy. Niesłychanie absorbujący w pozytywnym tego słowa znaczeniu, ponieważ praca nad nim generuje dużo pozytywnej energii.

A.F.: Tak – ten temat wnosi dużo radości.

M.F.B.: Wyspecjalizowałyśmy się w hotelach. Ale Tremend nadal będzie realizował projekty architektury mieszkaniowej, hotelowej i biurowej. Jesteśmy obecni, oprócz Polski, na Ukrainie, w Albanii, na Węgrzech i we Francji, gdzie realizujemy już piąty hotelowy projekt.

Wasze marzenia?

M.F.B.: Dalej się rozwijać i jeszcze więcej podróżować! Rozszerzyć podróżowanie o elementy sportowe. Moja córka zaangażowała się w żeglarstwo, pływa w rejsach i regatach, więc przyłączyłam się do niej i chciałabym więcej czasu spędzać na morzu. Wspólnie z Anną mamy też związane z żeglarstwem marzenie zawodowe – projektujemy łódź i chciałybyśmy móc ją zrealizować w kooperacji z pewną bardzo znaną we francuskim świecie żeglarskim osobą. Chcemy stworzyć nowatorski, nietypowy design. Często rozwijam nowe pasje po to, żeby przebywać w środowisku, które mnie interesuje. Nauczyłam się pływać na windsurfingu, bo moje dziewczynki pływały. Marze o tym, żeby nadal rozwijać się razem z młodzieżą!

A.F.: Uwielbiam nurkowanie i chodzenie po górach. Chciałabym długo pozostać aktywna – także na polu zawodowym. Jak najdłużej być w stanie realizować głęboką potrzebę bycia ciągle w ruchu.

Największe dotychczasowe osiągnięcia?

A.F.: Wiesz, ja nigdy nie działałam dla osiągnięć… w ogóle bym w ten sposób nie klasyfikowała dotychczasowego dorobku. Oczywiście, jeśli weźmiemy pod uwagę skalę, to możemy się pochwalić naprawdę dużymi projektami. To, że potrafimy okiełznać taki projekt jest bez wątpienia osiągnięciem. Ja bym jednak nie generalizowała. Każdy projekt jest inny i w inny sposób ciekawy.

M.F.B.: Ja nie przedkładam osiągnięć zawodowych ponad te, które są moimi punktami szczytowymi jako człowieka. Przykład? Za swoje super osiągnięcie uznaję to, że potrafię się budzić zadowolona ze swojego życia i każdego dnia z energią ruszać do przodu, czy to na wakacjach czy w pracy. Szczerze mówiąc – cały czas nad tym pracuję. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale uważam się za osobę usatysfakcjonowaną swoim życiem. Myślę, że to jest spore osiągnięcie.

A.F.: Ja też staram się zachowywać optymizm. Dbam o to, żeby za każdym razem, kiedy się budzę, wyobrażać sobie – nie udaje mi się to każdego dnia, ale prawie zawsze – że coś ciekawego dzisiaj na pewno się wydarzy. Myślę, że poprzez swoje nastawienie mamy duży wpływ na to, co się dzieje wokół nas. Uważam, że warto pielęgnować w sobie pozytywną energię.

Tego Wam życzę, by tej pozytywnej energii i optymizmu nigdy nie zabrakło! Dziękuję Wam bardzo za rozmowę.

Rozmawiała Arletta Liro / OKK! PR

Więcej na: http://tremend.pl/   

Facebook: https://www.facebook.com/tremendarchitects/

Instagram: https://www.instagram.com/tremend_architects/

LinkedIn: https://www.linkedin.com/company/tremend

0

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message