Katarzyna Pakosińska: Kolorowałam rzeczywistość wyobraźnią

Już jako mała dziewczynka bardzo silnie odczuwałam czas. To, że otrzymujemy bardzo krótko trwający przywilej zaistnienia w nieskończonym uniwersum. Początek i koniec. Pamiętam, jak wędrowałam pierwszy raz do przedszkola. Miałam więc jakieś pięć lat. Przed głównym wejściem zatrzymałam się i długo wpatrywałam w rosnące obok piękne młode drzewo. Pomyślałam wówczas, że za jakiś czas będzie ono duże. Dorosłe. Tak jak ja. Zastanawiałam się, co przez ten czas się wydarzy. Czy będę dobra, niepowtarzalna, czy uda mi się odkryć w sobie wszystkie talenty i być szczęśliwą.

Na samo wspomnienie się uśmiecham. Taka stara dusza w dziecku, prawda? Ale chyba od początku miałam świadomość, by nie marnować ani minuty życia. Świat wokół był tak fascynujący. Widziałam to nawet przez pryzmat szarej rzeczywistości końca lat siedemdziesiątych. Miałam na nią sposób. Kolorowałam ją wyobraźnią. Spotykałam się z przyjaciółmi i wymyślałam masę wspólnych przygód jak w „Ani z Zielonego Wzgórza”. Tonęłam w z trudem wówczas zdobytych książkach, martwiąc się, że nie zdążę przeczytać całej literatury światowej. Pasja do lektury, a także historii i podróżowania została mi do dziś.

Zanim stałam się świadomą siebie kobietą, utożsamiałam się z tymi najwspanialszymi. Poznanymi zarówno na kartach lektur, jak i tymi, które stawały na mojej drodze. Intuicja pozwalała mi je natychmiast dostrzec. Odważne, często idące na przekór panującym modom, za to zawsze w zgodzie ze sobą. Mające zdolność podejmowania śmiałych decyzji. Silne, choć delikatne. Mądre, ale z niezbędną nutą wesołego szaleństwa. Dobre, empatyczne, potrafiące w szewskiej pasji rzucić z wdziękiem „kurwa mać”, nie tracąc nic ze swojej kobiecości. Taką kobietą chciałam zostać.

Myślę, że konsekwentnie do tego dążyłam. Rozwijać się, uczyć, poznawać, by być lepszą, choć zbliżyć się do ideału. Działo się to czasem bardziej, czasem mniej świadomie. Wskazówką było zawsze to, co czuję, i jak się z tym czuję. Potem pozostawało bronić siebie i swoich przekonań. Odebrałam przez to bardzo dużo bolesnych lekcji, których na szczęście nigdy nie traktowałam jako totalnych porażek. I szybko się po nich zbierałam. Podnosiłam się, lizałam rany, wyciągałam wnioski, poprawiałam koronę i hajda, dalej ku marzeniom. Ku sobie. „Liceum plastyczne? Dziecko, do tego trzeba mieć talent! Chcesz być na scenie? Ty? Chodząca nieśmiałość z gotyckim podniebieniem? Chce pani urodzić dziecko? Szanse minimalne. Odchodzisz? Proszę bardzo, ale bez nas zginiesz! etc.” Tak mówili, a ja i tak robiłam swoje. Spełniałam swoje marzenia. I będę to robić zawsze. Szkoda, że ponad czterdzieści lat mi zajęło, by do końca uwierzyć, że naturalna kobieca siła i to, co dzięki niej możemy osiągnąć, nie zna granic.

Kobiety, które dziś spotykam, tylko to potwierdzają. Realizują się i odnoszą sukcesy w różnych dziedzinach. Artystycznych, korporacyjnych, domowo-rodzinnych. Wszystkie zabiegane, z tysiącem spraw na głowie, problemami. Kompleksami… Jednak z coraz większą świadomością. By w siebie inwestować. Mieć poczucie własnej wartości. I by jako kobiety trzymać się razem.

Stać nas na solidarność. Mądra kobieta wie, że w ten sposób mamy jeszcze większe, wręcz nieograniczone możliwości. Pomagając, dzieląc się swoimi doświadczeniami, wzbogacamy przecież także siebie. Wiedza stara jak świat. Jestem zafascynowana współpracą dzisiejszych kobiet w rozmaitych przedsięwzięciach. Często pochodzące z różnych środowisk, przekuwają wspólne działanie na coś wartościowego. Miałam przyjemność zaobserwować takie spotkania choćby podczas Otwartego Programu Mentoringowego Vital Voices, do którego należę. Ta międzynarodowa organizacja założona przez dwie niezwykłe kobiety, Hillary Clinton i Madeleine Albright, dotarła również do Polski. Identyfikuje, szkoli i wspiera działania polskich kobiet. Także tych najmłodszych, dopiero wchodzących w życie. Przyglądając się młodemu pokoleniu kobiet, jestem pełna najlepszych myśli. Dzielne, otwarte, świetnie wykształcone, jasno precyzujące swoje dążenia. Duma! I po cichu powiem, że to też nasza zasługa. Moje pokolenie zdaje sobie sprawę, że miało, niestety, dłuższą drogę, by dojść do takiej świadomości. Stąd robimy wszystko, by nasze córki miały łatwiej. My też się w tych transformacjach odnajdujemy. Wiele z nas nawet na zaawansowanym etapie życia potrafi zmienić swój świat, odkrywając w sobie na przykład potencjał przywódczy (sic! z autopsji piszę). Kobiety kobietom to czynią! Invest in women. Improve the World – to moje hasła na dziś.

I nie uważam, że zmężniałyśmy. Raczej gasnący patriarchat obudził nasze drzemiące naturalne kobiece zdolności. Ostatnio zapytałam swojego męża, czy znajduje we mnie jakieś męskie cechy. Przyszło mi bowiem do mojej czarnej głowy, że ćwierć wieku pracowałam w większości z facetami i chcąc nie chcąc coś mogło na mnie „przeleźć”. Długo mi się przyglądał, a potem stwierdził, że jeżdżę samochodem jak mężczyzna.

– To znaczy jak? – naciskałam.

– No tak z głową.

Trochę się tą odpowiedzią zdenerwowałam. To my kobiety tak nie jeździmy?! Zaczęłam mu więc tłumaczyć powoli, bo tak z mężczyzną rozmawiać trzeba, by nić komunikacji nawiązać, że nie ma racji. Że to są stereotypy, w które nie wierzę. I chyba byłam konkretna w argumentacji, bo szybko odpuścił z uśmiechem.

– Moja lwica – podsumował.

O. I taka odpowiedź już mnie usatysfakcjonowała. Jestem lwicą. Czy to jednak aby na pewno męska cecha natenczas?

Wiele razy byłam pytana o moją definicję sukcesu. Jest prosta. To spełnienie według własnych zasad i marzeń, w absolutnej zgodzie z własnymi wartościami. Dokładając do tego czekoladę i dobrą muzykę wśród najbliższych, to już pełnia szczęścia. Rozkładając na czynniki pierwsze, moim sukcesem jest ułożenie tak inteligentnie dnia, by z uśmiechem się obudzić, mimo różnych sytuacji trzymać go w ciągu dnia w sobie często nadludzkim wysiłkiem, by wieczorem z uśmiechem, czyli satysfakcją dobrze spędzonego dnia, spokojnie zasnąć. Czy wspominałam już coś o miłości? Bo bez tego z sukcesem ani rusz.

Jako osoba, za przeproszeniem, publiczna jestem bardzo często komentowana, oceniana, podglądana. Cieszę się jednak, że po tylu latach moim znakiem rozpoznawczym został uśmiech. Znak szczególny w moim zawodzie jest bardzo ważny. Żeby dorobić się twarzy, zanim straci się pamięć, prawda? Wizerunek wiecznie uśmiechniętego dziewczęcia jest często mylony z realem. To prawda, jestem optymistką, ale mimo to dużo widzę, wiem i czuję. I, uwierzcie, wiele rzeczy wyprowadza mnie z równowagi. Przykłady? Proszę bardzo. Nie mam za grosz przyzwolenia na panujące od jakiegoś czasu społeczne przyzwolenie na „spsianie” obyczajów. Nie toleruję głupoty, hejtu, agresji, pseudoekspertów, braku klasy, brzydkiego języka. Staram się z tym sobie radzić poczuciem humoru. I zdrowym rozsądkiem. Czasem się bowiem u mnie pojawia. Jak na przykład nauczyłam się radzić sobie z hejtem? Wystarczyło, że zrozumiałam, że osoba „wyrażająca się na mój temat niepochlebnie”, że użyję eufemizmu, nie mówi nic o mnie. Przecież mnie nie zna. Odkrywa jedynie swoją osobę, opisując ją publicznie anonimowo sobie tylko znanymi instrumentami.

Mam teraz piękny czas, na który wiem, że ciężko zapracowałam. Wiem, kim jestem, o czym marzę, nie oglądam się w oczach innych ludzi. I cieszę się tym bezgranicznie. Cudowna pełnia i niezależność, która pozwoliła mi dopiero teraz zbudować szczęśliwy związek. Poprowadzić w dobrą stronę drogę zawodową. A najśmieszniejsze jest to, i powiem to w sekrecie, prosząc, by to zostało między nami, że przy tej całej dojrzałości w ogóle nie dorosłam.

Katarzyna Pakosińska – artystka kabaretowa, dziennikarka, aktorka i konferansjerka. Autorka książek o Gruzji oraz serii opowiadań o przygodach Maliny. W 2016 roku nagrodzona przez ZAiKS za debiut w dziedzinie twórczości dla dzieci. Jest absolwentką warszawskiego Liceum Sztuk Plastycznych oraz Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach uczęszczała również do dwuletniego studium dziennikarskiego. Następnie przez sześć lat była dziennikarzem oraz wydawcą programów w TV POLONIA. Współpracowała również z radiową Trójką. Oprócz licznych występów estradowych, ma na swoim koncie również role filmowe ( m.in. „Deborah” reż. R. Brylski), teatralne (m.in. „Historia Manon Lescaux” reż. W. Siemion), także spektakle telewizyjne („Klimaty” reż. M. Łazarkiewicz). Dwukrotnie nominowana do tytułu Mistrz Mowy Polskiej. Bierze udział w licznych akcjach charytatywnych, jest ambasadorką Fundacji „Zaczytani”, Polskiego Towarzystwa Stwardnienia Rozsianego oraz organizacji Kwiat Kobiecości. Szerokiej publiczności znana z bezpretensjonalnego uśmiechu i miłości do Gruzji. Prywatnie miłośniczka muzyki, podróży i czekolady.

Felieton pochodzi z książki “Kobiety o kobietach, czyli cała prawda o płci pięknej”; Wydawnictwo I.D.MEDIA, Ilona Adamska

2+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message