Era ghostwritera. Kto pisze książki gwiazd?

Codziennie na rynku pojawia się nowa książka autorstwa celebrytów, sygnowana ich nazwiskiem. Często wzbudza zamęt, zachwyt, zgorszenie lub odkrywa dotąd nieznaną prawdę. To jednak bestsellery, w których ani słowa nie napisał ich autor. Każda karta książki napisana jest przez wynajętych pisarzy. To właśnie im zawdzięczamy pasjonującą lekturę. O ich pracy w cieniu sław rozmawiamy z jednym z najlepszych ghostwriterów w Polsce.



Zaskoczyła mnie wiadomość, że wszystkie gwiazdy, pisząc „swoje” książki, korzystają z pomocy ghostwriterów?

– Naprawdę cię to zaskoczyło? To przecież trend, który od lat jest na Zachodzie. To, co jest nowe, to ogromna skala tego zjawiska i rozpiętość tematów, na których celebryci „się znają”. Czasy, gdy aktor pisał o aktorstwie, kucharz o kuchni, czy muzyk o muzyce – bezpowrotnie minęły. Klasyczne biografie czy raczej – jak by chciały to nam gwiazdy wmówić – „autobiografie” też są w odwrocie. Bo ile razy można je pisać? I jednak warto byłoby najpierw trochę pożyć, coś przeżyć, zanim zasiądzie się do pisania czy choćby dyktowania wspomnień. A przecież szkoda czasu, bo kasa ucieka. Więc „piszą” oni książki o wychowywaniu dzieci, gotowaniu, podróżach czy poradniki. Wystarczy wejść do pierwszej z brzegu sieciowej księgarni – te specjalizują się w książkach celebrytów – żeby zobaczyć, że znani z tego, że są znani, pouczają nas w każdej dziedzinie. 90 procent tych książek da się czytać, bo napisali je ghostwriterzy.

Istnieją jakieś wyjątki? Chciałabym przeczytać książkę napisaną przez prawdziwego autora.

– To trochę ekscentryczne marzenie. Książki dzielą się na dobre i złe. Ja wolę przeczytać dobrą książkę, nawet jeśli napisał ją ghost, niż słabą, samodzielnie wymęczoną np. przez polityka. Spora szansa jest wtedy, gdy „gwiazda” jest pisarzem lub dziennikarzem. Swoje książki samodzielnie pisze Agata Passent czy Marcin Kydryński. On zresztą pisze również chętnie wywiady sam ze sobą – jest z tego znany w środowisku. Ale to nie ten temat. Same piszą również – niestety – podróżniczki Martyna Wojciechowska i Beata Pawlikowska. Jeśli jednak widzimy „autobiografię” znanego aktora czy muzyka, który do tej pory nie skalał się pisaniem choćby felietonów do gazet, to na pewno mamy do czynienia z produktem ghostwritera. Najbardziej absurdalną sytuacją jest jednak wynajmowanie go do pisania książki, która jest poradnikiem eksperckim, a bohater firmujący projekt nazwiskiem nie ma czasu ani ochoty na współpracę, ograniczając się do „dania twarzy” na okładkę. Moja koleżanka napisała kiedyś za pewnego znanego kucharza książkę z przepisami wyszperanymi w notatkach jej babci. Książka sprzedaje się świetnie, a kucharz chodzi w glorii chwały. To już jest granica, której bym chyba nie chciał przekroczyć.

Jak gwiazdy znajdują ghostwriterów? Pamiętasz swój debiut w tej roli?

– Zacząłem dość nietypowo. Gwiazda, z którą zrobiłem wywiad, zapytała mnie, czy bym jej nie pomógł, bo jedna gazeta męczy ją od pół roku w sprawie pisania felietonów. A ona, choć potrafiła barwnie i ze swadą opowiadać, to siadając przed kartką papieru, czuła pustkę w głowie. Potrzebowała kogoś, kto by jej lotne myśli i bon moty przełożył na słowo pisane, nie tracąc lekkości stylu. Przypadek sprawił, że kilka tygodni później wydawnictwo, z którym wcześniej współpracowałem, zaproponowało mi „pomoc” pewnej telewizyjnej osobowości, która miała doskonały pomysł na książkę, ale nie miała czasu ani ochoty na ślęczenie przy komputerze. Spotkaliśmy się na rozmowę, bo „duch” musi być kimś, kogo gwiazda polubi. To nie jest praca dla ludzi z wybujałym ego. Trzeba mieć empatię i być dobrym słuchaczem. Ja miałem już spore doświadczenie w pisaniu wywiadów. Choć pisanie za kogoś książki bardzo różni się od wywiadu (wywiad to raczej pojedynek), to umiałem skorzystać ze swojego doświadczenia, żeby „otworzyć” rozmówcę i sprawić, by poczuł się przy mnie swobodnie.

Czy „piszący duch” ma szansę wpływać na kształt książki?

– Oczywiście, że w ogromnej mierze wpływa on na to, co czytelnik dostaje do ręki. Ale jeśli jest dobrym „duchem”, to postara się, by z pomocą jego talentu gwiazda powiedziała jaśniej i w lepszym stylu to, co naprawdę chce przekazać. Nieustannie trzeba pamiętać, że nie piszemy swojej książki, tylko jesteśmy sprawnymi narzędziami do przenoszenia na papier myśli i spostrzeżeń bohatera. Oczywiście nikt nam nie dyktuje całych zdań. Celebryta przekazuje jedynie swoje intencje, a od naszego słuchu i zdolności zależy, na ile domniemany „autor” mówi w książce swoim głosem. Ghost jest jak dobry mikrofon. Ma prawidłowo nagłośnić słowa gwiazdy. Nie powinien mieć swoich poglądów, tylko słuch. Zadawać dziesiątki pytań, by upewnić się, że właściwie rozumie swojego bohatera. No i ukrywać się w cieniu.

Co cię zaskoczyło podczas pisania takiej książki?

– Zaufanie, którym po jakimś czasie obdarza nas bohater. Podczas dziesiątków rozmów i spotkań musimy tak głęboko wejść w jego psychikę, że zaczynamy podświadomie żyć jego życiem. Trzeba bardzo uważać, bo to często osobowości narcystyczne, niekiedy psychopatyczne. Nie każdy nadaje się na gwiazdę, trzeba mieć specyficzną psychikę. Ghostwriterzy mają z kolei bardzo rozwiniętą empatię. Bywa, że celebryci usiłują nami manipulować. Kłamią, uwodzą albo traktują spotkania z pisarzem jak darmowe sesje u psychoanalityka.

A co cię rozśmieszyło lub wkurzyło podczas takiej współpracy?

– Wkurzam się za każdym razem, gdy słyszę: „Muszę ci coś powiedzieć, ale to absolutnie off the record…”. Nie przepadam też za pokazywaniem mi najnowszej sesji do kolorowego magazynu („poradź mi, czy autoryzować to zdjęcie, czy to w czerwonej sukience? Nie uważasz, że tu wyszłam trochę grubo?”). Dramatem są też nagłe kryzysowe wydarzenia: kłopoty uczuciowe gwiazdy albo turbulencje w pracy. Pech chciał, że jedna z gwiazd, z którą pracowałem, wmieszała się w pewną aferę. Straciliśmy przez to miesiąc, bo chciała się bronić przed zarzutami, które jej wówczas stawiano. Wszystko, co wtedy napisaliśmy i tak poszło do kosza, bo książka była o czymś zupełnie innym. Ale takie sytuacje się zdarzają. Ryzyko zawodowe.

Czy z takiej pracy można się utrzymać?

– Na Zachodzie to całkiem intratne zajęcie. Ghost piszący „autobiografię” Hillary Clinton zainkasował podobno 500 tys. dolarów. W Polsce, jeśli policzymy, ile czasu zajmuje napisanie takiej książki, zarobki są dużo poniżej średniej krajowej. Dlatego nie znam ghostów, którzy utrzymywaliby się wyłącznie z pisania cudzych książek. I nie bardzo pocieszające jest to, że z pisania książek pod własnym nazwiskiem jeszcze trudniej się utrzymać. Ale to jest efekt w ogóle mizerii naszego rynku wydawniczego.

Ilu jest ghostwriterów w Polsce? Jest między wami rywalizacja lub są tacy, o których szczególnie zabiegają gwiazdy, wydawnictwa?

– Nie znam żadnych oficjalnych statystyk. Z moich obserwacji wynika, że stale zajmuje się tym nie więcej niż 20 osób. Niektóre z nich znam. To jednak zawód dla „samotnych wilków”. Nie rozmawiamy ze sobą o naszych klientach. Ci, którzy są terminowi i lubiani przez gwiazdy, nie narzekają na brak pracy. Ale narzekają na pieniądze.

Jak długo zajmuje napisanie książki? Na jak długo i jak często trzeba spotykać się z „autorem”?

– Mogę mówić tylko za siebie. Napisanie liczącej 250–300 stron książki to ok. trzech miesięcy pracy. To czas na research, ok. 10–15 spotkań z naszym bohaterem, spisywanie nagrań, pisanie i redagowanie. Większość z tych czynności to mrówcza, mało seksowna praca kancelisty. Dużo wysiłku i czasu zajmuje sprawdzanie wszystkich dat, nazwisk czy faktów. Gwiazda może pleść, co chce, ale od ghosta wymaga się sumienności i rzetelności. Dzięki naszym staraniom „autorzy” nie wstydzą się swoich książek. Sesje, nagrywane na dyktafonie, w moim przypadku trwają ok. 1,5-2h. Na dłużej, moim zdaniem, nie ma co się umawiać, bo koncentracja siada i niczego ciekawego nie da się już z rozmówcy wycisnąć. Ja też po dwóch godzinach skupienia padam ze zmęczenia.

Jak wyglądają takie spotkania? Czy gwiazdy łatwo się otwierają, często nanoszą poprawki?

– Trzeba bardzo uważnie słuchać. Zadawać masę pytań „pomocniczych”, dopytywać setki razy o szczegóły, z których później utka się narrację: „Co wtedy czułaś? W co byłaś ubrana? Co dokładnie powiedział? A co na to odpowiedziałaś? Co to za pora dnia? Jaka pogoda? Kim był X? Jak go poznałaś?” itp. Na pierwszym spotkaniu z zasady nie włączam dyktafonu. Rozmawiamy towarzysko, poznajemy się, łapiemy nić porozumienia, ustalamy zasady pracy. Tłumaczę, na czym polega moja rola. Że muszę pozostać w cieniu, a wydobyć na światło dzienne te fakty i sprawy, które chce gwiazda upublicznić. W żadnym razie nie jest moją rolą „wyciąganie” z niej zeznań, które mogłyby jej zaszkodzić. Wręcz powinienem myśleć „za nią”, bo lepiej zdaję sobie sprawę z tego, jakie reperkusje wynikną z opublikowania tych słów. Ale ostateczną decyzję zawsze podejmuje nasz zleceniodawca. Gdy przekonamy go, że jesteśmy po jego stronie, to zaczyna się dopiero wspólna praca. A wtedy, w autoryzacji, nawet kapryśny dla innych celebryta nie zmienia nam nawet przecinka. W takiej chwili czuję satysfakcję.

Czy funkcjonuje jakieś niepisane prawo ghostwriterów?

– Dyskrecja to podstawa i konieczność tego zawodu. Zawsze chronimy swoich bohaterów. Siłą rzeczy jedynie część z tego, co słyszymy podczas wywiadu, wejdzie do ostatecznej wersji tekstu. Ale jeślibym opowiadał na prawo i lewo o tym, co usłyszałem podczas pracy nad książką, to nigdy bym nie dostał kolejnego zlecenia.

Nie lepiej jest po prostu napisać książkę o celebrycie i podpisać własnym nazwiskiem?

– Nie. Są rzecz jasna fantastyczne biografie, ale autobiografia, nawet napisana przez ghosta, ale przy współudziale celebryty, ma szansę odsłonić nowe fakty, dać kontekst do opisywanych wydarzeń. Będzie po prostu tekstem źródłowym. Połowicznym rozwiązaniem są wywiady rzeki. Tam z otwartą przyłbicą występuje dziennikarz i zadaje pytania gwieździe (redagując oczywiście jej odpowiedzi). Ale to zupełnie inny gatunek, który wymaga znanego (najlepiej z telewizji) dziennikarza i gwiazdy bez rozdętego ego, która byłaby skłonna podzielić się sławą i honorarium.

Słynni ghostwriterzy, którzy sami stali się celebrytami lub których książki zmieniły życie ich bohaterów?

– Najsłynniejszym ghostwriterem w historii był Wolfgang Amadeusz Mozart. Gdyby nagle nie umarł, słynne „Requiem” miałoby zupełnie innego „autora” – zwariowanego hrabiego Franza von Walsegga, który zamówił anonimowo utwór u kompozytora i zamierzał wydać mszę żałobną pod swoim nazwiskiem. Dobrzy ghostwriterzy pozostają w cieniu. I niech tak zostanie.

Co uwiera, a co jest najlepsze w tej pracy?

– Dla ambitnych pisarzy, którzy uwielbiają oglądać swoje nazwisko na okładkach książek, nie ma miejsca w tym zawodzie. Dlatego nie będę mówił oczywistości, że wadą pisania cudzych książek jest chroniczny brak satysfakcji. W polskich realiach problemem są niewielkie pieniądze, które można na tym zarobić. Jednorazowo kwota kilku tysięcy wydaje się całkiem atrakcyjna, ale jeśli praca się przeciągnie do czterech miesięcy, a kolejne zlecenie przyjdzie po następnych dwóch, to już to nie wygląda tak różowo. Niewątpliwą zaletą jest szansa dobrego poznania ciekawych ludzi, wsłuchania się w ich życie. Dla wolnego strzelca liczy się swoboda. Oprócz serii rozmów z gwiazdą, gros czasu spędza się w domu, przy własnym komputerze. Nie ma nad nami surowego szefa, a ponaglających telefonów z wydawnictwa możemy się spodziewać dopiero, jeśli naprawdę przegniemy z terminem. Dobry ghost jest sumienny, uprzejmy, pracowity, a przede wszystkim niewidoczny. Satysfakcję czerpie z tego, że dla swojego wydawcy to on jest prawdziwą gwiazdą.

Rozmawiała: Dagmara Wirpszo

*** Nazwisko naszego rozmówcy ze względu na zobowiązania zawodowe musi pozostać tajemnicą.

2+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message