– Wykształcona matka, która nagle zaczyna rzucać mięsem i używać żargonu z YT, robi to po to, by przypodobać się nastoletnim koleżankom swojej córki. Ona chce stać się ich kumpelą. Ale nigdy nią nie będzie! Będzie nadal matką, która powinna realizować określone potrzeby córki. Albo matka, która projektuje na córkę pretensje, jakie ma w sobie w stosunku do swojej matki albo do męża, z którym ma nieudaną relację. Taka matka oczekuje, że córka stanie się substytutem albo surogatem czegoś, czego jej brakuje, np. stanie się dla niej partnerem, albo terapeutką. Ale córka nie będzie w stanie tego udźwignąć, bo nie ma jeszcze takich zdolności poznawczych ani nie jest to zadanie na tym etapie rozwoju tego dziecka, które ma się bawić, uczyć i poznawać świat, a nie być terapeutą dla matki i znać się na problemach, na których jeszcze nie może się znać. – mówi dr Mateusz Grzesiak.
Jakie błędy najczęściej popełniają matki w wychowywaniu swoich córek, które później rzutują na ich dorosłe życie?
Jest tego naprawdę dużo. Na przykład matki, które są za bardzo skoncentrowane na sobie, a nie na swoich dzieciach i nie realizują potrzeb swoich córek, bo ich po prostu nie znają. Nie wiedzą, że córka ma potrzebę realizowania się pod kątem autoekspresji i że to, co myśli i czuje, musi znaleźć ujście w postaci słów oraz czynów. Matka jej na to nie pozwala, bo wypiera pewne zachowania, np. namawia do tego, żeby córka ubrała się inaczej niż chce albo żeby używała określonych słów. Zaczyna być zachwiany proces rozwoju, bo matka zaczyna blokować rozwój potrzeb swojego dziecka, więc ono najzwyczajniej w świecie nie może być sobą. Przykładem są wszystkie historie dotyczące bycia grzeczną dziewczynką, albo „produktem kulturowym”, albo „produktem rodzinnym”.
Są też sytuacje, gdy dziecko nie jest kochane i staje się przysłowiowym „pieskiem yorkiem wystającym z torebki”. Na przykład matka jest wśród swoich znajomych, woła swoją córkę i mówi: „Chodź tu Zosiu zatańcz albo zaśpiewaj dla nas. A potem możesz pójść się pobawić” (w domyśle – bo już cię nie potrzebuję). Temat matek, które nie kochają swoich dzieci to ogromne tabu. W Polsce o nich się nie mówi. Ma to swoje podłoże kulturowe – przecież słyszymy o tym, że należy czcić ojca swego i matkę swoją, chociaż czci się tylko bogów albo że Bóg stworzył matkę, bo musiał wziąć urlop… To robi ludziom krzywdę, zniekształca rzeczywistość.
Błędy popełniają matki udające idealne. One żyją w swoim zamkniętym mikroświecie, spoza którego nie wychodzą i dają ciągle córce rady, np. jak ona powinna ubierać się, odżywiać itp. One nie pozwalają córkom odseparować się i usamodzielnić. Są matki, które nie chcą się od córek odczepić – to pasożytnicze związki oparte o egoizm rodzica. Kiedy matka np. źle się czuje sama ze sobą albo cierpi na samotność, przychodzi do swojej córki po ratunek. I to nie są jednorazowe przypadki z mojego gabinetu, tylko nawyki postępowania pokolenia matek wobec swoich córek. Z mojego doświadczenia wiem, że takie córki będą miały mniejszą tendencję do tego, by odciąć się od matki. Synowie za to szybciej to robią, gdyż społeczeństwo od nich wymaga większej samodzielności i zaradności. A kulturowo ma być tak, że to kobieta będzie się rodzicami zajmowała, chociaż jest to destrukcyjne.
Inny błąd to traktowanie córki jak przyjaciółkę. Wykształcona matka, która nagle zaczyna rzucać mięsem i używać żargonu z YT, robi to po to, by przypodobać się nastoletnim koleżankom swojej córki. Ona chce stać się ich kumpelą. Ale nigdy nią nie będzie! Będzie nadal matką, która powinna realizować określone potrzeby córki. Albo matka, która projektuje na córkę pretensje, jakie ma w sobie w stosunku do swojej matki albo do męża, z którym ma nieudaną relację. Taka matka oczekuje, że córka stanie się substytutem albo surogatem czegoś, czego jej brakuje, np. stanie się dla niej partnerem, albo terapeutką. Ale córka nie będzie w stanie tego udźwignąć, bo nie ma jeszcze takich zdolności poznawczych ani nie jest to zadanie na tym etapie rozwoju tego dziecka, które ma się bawić, uczyć i poznawać świat, a nie być terapeutą dla matki i znać się na problemach, na których jeszcze nie może. Są też matki traktujące swoje córki jak przedłużenie siebie samych. Za pomocą córek próbują realizować swoje niespełnione marzenia albo leczyć swoje kompleksy. Od takiej matki można usłyszeć, że skoro nie skończyła studiów, to córka je skończy. Dziecko staje się środkiem do osiągnięcia własnych celów, bez zaakceptowania jego podmiotowości i niezależności. Są też matki, które wybierają córce znajomych, mówiąc, z kim ma się spotykać i na jakich zasadach, w zależności czy ona lubi czy nie daną osobę. Następnie matki, które wchodzą na tzw. trzeciego w związek małżeński i tworzą trójkąt wraz z małżeństwem, gdzie jest mąż, żona, czyli córka swojej matki, teściowa albo mama, która zaczyna się wtrącać, np. budować sojusze a to przeciwko mężowi, a to przeciwko córce. To takie manipulacyjne, dramatyczne gry mające na celu osiągnięcie własnych celów, planów. Przykład – matka zaprzyjaźnia się z zięciem po to, by się zbliżyć do córki. Ale mowa tu o zaprzyjaźnieniu, które przekracza granice etyki i smaku, bo np. matka zaczyna zięcia uwodzić. Ona wtedy chce poczuć się lepsza od swojej córki, chce się na niej zemścić. To są obrzydliwe zachowania, ale i takie bywają. Są matki, które kontrolują każdy krok córki i narzucają jej swoje zdanie, wchodzą w rolę ofiary, mówiąc: „ja nie mogę nic bez ciebie zrobić, ty mnie nie kochasz wystarczająco”. Takie permanentne obarczanie poczuciem winy. Brak zapewnienia bezpieczeństwa przed ojcem, który jest psychopatyczny albo przemocowy, nadużywa substancji i ta stara obrzydliwa historia: „nie rozwiodłam się z nim ze względu na ciebie i twoje dobro”. Przykładem może być dziewczynka wychowująca się w przemocowym domu, gdzie była bez przerwy bita i nie miała poczucia bezpieczeństwa. W dorosłym życiu będzie się potencjalnie bała porzucenia, nawet kiedy nie ma ku temu żadnych racjonalnych przesłanek i żeby dorosły niezależny człowiek czegoś takiego się bał. Kolejna rzecz to zamiana ról, kiedy dorosła córka staje się matką swojej matki, a matka zamienia się w córkę. Te wszystkie przykłady to błędy matek.
Dlaczego dzieje się tak, że matki są w stanie doprowadzić do tego, że jak wchodzimy jako dorosłe córki w związki z mężczyznami, to ciągle porównujemy się z innymi kobietami, taktujemy inne kobiety jako rywalki, bo nie czujemy się pewnie i atrakcyjnie?
Dwa źródła tego stanu rzeczy to dom rodzinny i kultura. Oba są równoważnymi winowajcami, chociaż rodzice bardziej powinni chronić dziecko przed kulturą i jej cieniami, które powodują że młoda kobieta ma negatywny obraz samej siebie. Telewizja, media cały czas popularyzują określony obraz kobiety, który się cały czas zmienia w zależności od sytuacji. Pamiętamy modelkę Twiggy, potem Cindy Crawford z pieprzykiem, który dziewczyny starały sobie zrobić na twarzy, później były biuściaste blondynki w typie Pamela Anderson, po czym okres anorektyczek, kiedy kobiety doprowadzały się do skraju fizjologicznych możliwości, odchudzając się na potęgę. Teraz mamy model Kim Kardashian z szerokimi biodrami. Moda oraz rodzaj archetypu idealnego rzekomo ciała kobiety zmienia się mniej więcej co 10 lat. I kobiety, którym cały czas wsadza się do głowy, że powinny wyglądać zgodnie z archetypem, starają się to osiągnąć. Wśród mężczyzn jest podobnie, ale mężczyźni mają mniejsze parcie kulturowe na to, żeby jacyś byli. Chociaż była moda najpierw na Clinta Eastwooda, co się nigdy nie uśmiecha, później Arnolda Schwarzeneggera co staje w obronie innych i następnie Willa Smitha, który się już więcej uśmiecha, aż wreszcie Justina Biebera, który jest już zdecydowanie po stronie energii kobiecej itd.
Mężczyźni też mają swoje wzorce, ale one wyglądają inaczej niż u kobiet. Są badania pokazujące, jak pod wpływem np. seriali kobiety zmieniają postrzeganie własnego ciała. Kobietom na jednej z wysp Polinezji, które nie miały dostępu do TV, dano telewizory i puszczano amerykańskie seriale. Po kilku latach okazało się, że zaczęły mieć kompleksy, bo nauczyły się, że rzekomo nie wyglądają jak powinny. Wcześniej nie miały takiej stymulacji, dlatego nie miały kompleksów. To kulturowe wzorce są więc odpowiedzialne za to, że kobiety czują się nieadekwatnie, bo wzorce są zawsze niedoścignione. Zawsze jest się za grubym albo za chudym, za mądrym albo za głupim. Cokolwiek by nie było, idea jest taka, że ten, kto decyduje o wzorcu, kontroluje poczucie naszej wartości.
Drugi aspekt to kwestia tego, jakim wzorcom uległa matka, dlatego że ona świadomie bądź nie będzie je przekazywać swojej córce. Gdy stoi przed lustrem i cały czas mówi o sobie: „jestem za gruba”, a dziecko na to patrzy i nie bardzo wie, co ma z tym zrobić i mówi: „nie mamusiu, jesteś chuda”, to dziecko znowu wchodzi w rolę taką, jaką nie powinno. A mama przekazuje swojej córce kompleksy, ucząc, jakimi czynnikami powinna budować swoje poczucie własnej wartości. I w zależności, co matka robiła i mówiła, tak córka w podobny sposób będzie siebie traktowała. Jeśli matka była perfekcjonistką i czepiała się każdego szczegółu, który nota bene nie miał żadnego znaczenia, ale traktowała go tak jakby miał, albo miała standardy, które nie były możliwe do spełnienia, tak będzie potencjalnie postępowała również córka. Pracowałem kiedyś z mężczyzną, który jako ośmiolatek otrzymał z przedmiotu w szkole czwórkę z plusem, a nie piątkę. Stwierdził on wtedy jako dziecko, że to wystarczający powód, aby popełnić samobójstwo. Wyobraź sobie, o jakiego rodzaju rzeczy my tu walczymy i co takie dzieci przeżywają! To smutne, że w tak wczesnym wieku przechodzimy przez takie problemy. Może matka córce nie zapewniała bezpieczeństwa i dochodziło do czegoś takiego, co się nazywa deprywacją emocjonalną.
Deprywacja emocjonalna ma trzy formy: deprywacja troski i miłości – dziecko nie czuje się kochane; deprywacja empatii – dziecko nie czuje się rozumiane; deprywacja przewodnictwa – matki nie ma w życiu córki, bo jest ona skupiona na karierze, w związku z czym dziecko nie ma liderki, która powiedziałaby mu, jak działa świat, nie ma kto jej przekazać tej wiedzy. Te trzy przekazy w kontekście deprywacji brzmią: nie jestem kochana, nie jestem rozumiana, nie jestem prowadzona.
Dzieci naprawdę przeżywają świat inaczej, niż dorośli i mają wiele problemów. Między 50 a 70 procent dziewczynek w wieku od 6 do 12 lat uważa, że ma nadwagę, mimo jej braku. Ponad połowa 7-letnich chłopców chce mieć więcej mięśni. 81 procent nastolatek boi się bycia grubymi. Moja 8-letnia córka opowiada o tym, że fajnie było by być na diecie. Modelki w 1975 roku miały średnio 8 procent mniej wagi od przeciętnej kobiety, a dzisiaj mają 23 procent mniej. Dziesięć milionów kobiet ma zaburzenia łaknienia. Poza tym, koncept szczupłości dziedziczymy też ze względu na poglądy rodzica.
Mam wiele koleżanek, które przeżywają podobne rzeczy. Nie mówiąc o ich córkach, które w wieku 12 lat zaczynają się odchudzać!!!
Mam nadzieję, że Twoja książka “Dziękuję Ci za….” coś zmieni. Nie jesteśmy uczeni tego, aby patrzeć na rodziców tak, aby widzieć ich wady, np. że mogą być źli, niemądrzy, a czasem bywają potworami, a czasem są zaburzeni. 25 procent Polaków jest zaburzonych. A w pokoleniu baby boomersów (lata 1946-1964) ponad 30 procent ma objawy stresu pourazowego. Gdybyśmy my nie byli wychowywani w iluzji czczenia matki i ojca swego, tylko patrzyli na rodziców jak na ludzi, korzystali w pełni z tego, że żyjemy w czasach dostępu do psychologii czy kompetencji społecznych, to bylibyśmy w stanie szybciej się uwolnić od rodziców. Ale dorosłe dzieci nadal cierpią na poczucie winy związane z tym, że kiedy dzwoni mamusia, która jest narcyzem albo pasożytem, to muszą odebrać telefon, bo inaczej mają wewnętrzne poczucie winy. Jest jeszcze kwestia tego, że trzeba się zajmować rodzicami na starość. Kiedy np. w Niemczech nawet starszym już osobom nie przychodzi do głowy, żeby ich dzieci zajmowały się nimi. A w Polsce mamy konflikt – czy brać mamusię, czy nie. A kiedy decydujesz się wziąć mamusię, to ona może nawet zniszczy twoje małżeństwo.
Czego zazwyczaj matki zazdroszczą córkom?
Mogą zazdrościć urody, młodości, szczęścia, kontaktów. Mogą postrzegać córki w całości, jako zagrożenie, jeśli są matkami narcystycznymi. Mogą być zazdrosne o wykształcenie córki, o jej dobry kontakt z ojcem.
Mówi się “córeczka tatusia“. Słusznie?
To powiedzenie można zakwestionować, bo czy w ogóle można mówić, że córka jest czyjaś. W moim modelu świata rodzicem jesteśmy do momentu, kiedy dziecko staje się samodzielne. Dzisiejsze nastolatki są już bardzo samodzielne, niektóre 15-latki zarabiają już pieniądze. Okres dorosłości prawo określa od momentu osiągnięcia 18 lat. Rozumiem kanon społeczny, ale osobiście mam problem, żeby zbyt dosłownie traktować wyrażenie: „moja córka”, bo to brzmi jak własność. Rozumiem, że prawnie się nią zajmuję, że jestem jej biologicznym ojcem i wiem też, że jest ona niezależnym podmiotem, człowiekiem, którego miałem szansę wychowywać przez jego pierwszych kilkanaście lat. W zależności więc, jaki jest rodzic, tak będzie budowana relacja córki z rodzicem. Jeżeli matka jest ciągle zajęta, jest osobą zimną i nieempatyczną, niekochającą, to nie dziwi, że córka staje się córeczką tatusia, bo pójdzie do tego, kto dla niej jest życzliwszy, cieplejszy, autentyczniejszy, kto lepiej zrealizuje jej potrzeby. I to jest automatyczny i podświadomy wybór dziecka, które pójdzie tam, gdzie będzie realizowało swoje potrzeby. Mamy też aspekt kulturowy – porównajmy pod kątem wskaźnika męskości i kobiecości Polskę i Szwecję. Według nich Polska jest męska aż w 64 procentach, zaś Szwecja tylko w 5 procentach. Taki Szwed nie ma więc kłopotu z tym, by wziąć urlop tacierzyński. W Polsce z takiego urlopu korzysta tylko 1 procent ojców. Szwed inaczej więc będzie budował relacje z dziećmi niż Polak. Kolejna rzecz to zazdrość matki o rozwój zawodowy córek, o to, że realizują swoje kariery.
Wielki żal i frustracja pokolenia matek Polek, którym się wsadziło do głowy, że jak będą matkami i żonami, to będą szczęśliwe i spełnione. W związku z czym one wchodzą w schemat, w terapii znany jako samopoświęcenie, czyli robienia wszystkiego dla wszystkich, tylko niczego dla siebie. W takiej sytuacji narasta w nich gniew, frustracja i żal. No i córka jest wtedy najlepszym papierem lakmusowym, bo wszystko przyjmie. Syn prędzej się obróci na pięcie.
Czy istnieją badania pokazujące jakie są współczesne kobiety – matki Polki?
One są bardzo zajęte, skupione na swojej karierze. Badania pokazują, że polska mama jest zabiegana. Jej główny problem to brak wolnego czasu. Jest pracująca. 85 procent mam jest aktywnych zawodowo. Ciekawostka, że blisko połowa kobiet w Polsce między 25. a 34. rokiem życia nie jest aktywna zawodowo! To nas ciekawi, ale musielibyśmy tu wejść w temat 500+ i sprawdzić, co wpłynęło na ich brak aktywności zawodowej. Matki Polki lubią wygodę, dlatego preferują np. zakupy on-line. Są bardzo aktywne w Internecie, co jest kwestią nowego pokolenia millennialsów, i które będą miały tendencję do tego, aby mieć mniej dzieci. Ich dzietność systematycznie spada. Te pokolenie przesuwa decyzję o macierzyństwie, odkłada ją na później. Z roczników 1970-1980 rodzi co piąta kobieta, z czego 20 procent z nich nie urodzi w ogóle, a wśród urodzonych w latach 60. matką została co ósma. W Japonii i USA rezygnuje z urodzenia dziecka mniej więcej co czwarta kobieta. Dwa procent Polek deklaruje, że macierzyństwo nigdy nie było ich planem życiowym, gdzie w Wielkiej Brytanii czy USA to już 20 procent kobiet. Wiek, w którym kobieta rodzi dziecko, konsekwentnie rośnie. W ciągu ostatnich 15 lat zmieniło się to w ponad dwa lata. Dwukrotnie zwiększyła się liczba kobiet, które rodzą dopiero po trzydziestce. Gdy moje dziecko się rodziło, moja żona miała 29 lat, a ja 30. Byliśmy wówczas najmłodszymi rodzicami w pewnym szpitalu w Warszawie. Szacuje się, że singli między 25. a 45. rokiem życia jest u nas siedem milionów, z czego większość stanowią Polki. Zmienił się też u nas model rodziny.
Czy tradycyjny model przetrwa jako instytucja?
W związku z tym, że za tradycyjną rodziną stoi u nas kościół katolicki i że w kościele też mamy zmiany, to liczyłbym na przekształcenie tej tendencji. Bezdzietność wśród kobiet na stanowiskach kierowniczych występuje dwukrotnie częściej niż w całej populacji. Teraz więc powstaje pytanie, co sobie kobieta życzy: mieć dziecko czy karierę? Co to takiego instynkt macierzyński? Czy każda z kobiet go ma? Czy nie jest tak, że to rodzice oczekują od nas byśmy w pewnym wieku mieli już dzieci?
Nasz kraj jest przepełniony magią. Jak przychodzą wróżby andrzejkowe, to lejemy wosk przez klucz. Jesteśmy przekonani, że pierwsza miłość jest do końca życia. Według statystyk większość Polaków to romantycy, którzy uważają, że „pierwsza miłość nie rdzewieje”. Podobnie jest z instynktem macierzyńskim. To takie założenie, że kobieta ma zegar biologiczny i z tego punktu widzenia jej jedynym zadaniem jest prokreacja, tak jakbyś byli tylko zwierzętami. Ale jesteśmy czymś więcej. Jeśli 20 procent Amerykanek nie chce mieć dzieci i mieć nie będzie, to oznacza, że nie mają instynktu? Nie! To są ich wybory życiowe. Istotne jest to, czym ktoś chce się w życiu zajmować. A ponieważ rozmnażanie się i rozrost populacji są powiązane z wartościami społeczeństwa, dlatego musimy zastanowić się, co dzisiaj jest ważne dla Polek.
Czy istnieje różny model wychowania synów a córek?
Tak, istnieje. Zacznę od tego, że chłopiec pewnie będzie miał pokoik na niebiesko pomalowany i dostanie do zabawy samochodziki, a dziewczynka będzie miała pokoik pomalowany na różowo i dostanie do zabawy lalki. Idzie to dalej – na przykład przy stole może siedzieć chłopczyk i dziewczynka, np. brat i siostra, oboje jedzą zupę, siorbiąc. Do dziewczynki rodzice powiedzą: „Miśka, co ty tak siorbiesz, jedz, zamykając buzię”, a do chłopca powiedzą: „gówniarzu, nie tak cię wychowywaliśmy, jak się zachowujesz?”. To bardzo destrukcyjne. Polacy w ewolucji światopoglądowej są daleko za tym, jak się obecnie myśli o tym, czym jest nowoczesne rodzicielstwo. 40 procent Polaków uważa kary cielesne za stosowną metodę wychowawczą. A to niezgodne z prawem i niszczące mózg dziecka. 12,5 proc. polskich dzieci jest wykorzystywanych seksualnie. Polska zajmuje drugie miejsce w Europie pod względem liczby samobójstw wśród nastolatków, a wraz z japońskimi nastolatkami są najnieszczęśliwsze na świecie. Przerażające statystyki, z którymi niewiele robimy, bo prawda jest taka, że polskich rodziców się nie uczy, jak wychowywać dzieci. Nie mieliśmy przedmiotu pt. świadome rodzicielstwo. Miałem niedawno na FB produkt online’owy dotyczący tego, jak wychowywać dziecko. Mam na nim dojrzałą grupę, ale i tak pojawiały się komentarze typu: techniki psychologiczne nie działają na moje dziecko, bo ono jest zodiakalnym bykiem. Ręce opadają! Mamy przecież 2019 rok, a kobieta wychowuje swoje dziecko przez koncept zodiakalnego byka. Jest więc na tym polu dużo do zrobienia.
Ale można to zmienić?!
Moje działanie oparte jest od blisko dwudziestu lat na wierze, że można coś zmienić przez naukę Polaków praktycznego zastosowania w życiu psychologii. Dopóki nie wprowadzimy tego do szkół, dopóty czeka nas światopoglądowy beton, pozostawanie w tyle rozwoju i ciągłe życie w średniowiecznej mentalności, która ogranicza funkcjonowanie na każdym poziomie życia. Dziecko musi mieć realizowane potrzeby autoekspresji, czyli tego, co czuje i myśli, co musi powiedzieć lub zrobić. Dziecko musi mieć poczucie autonomii, by móc być sobą. Musi mieć poczucie bezpieczeństwa zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Potrzebuje kontaktu z innymi po to, by budować odpowiedniego rodzaju relacje. Potrzebuje poczucia własnej wartości, żeby zbudować obraz siebie w oparciu o racjonalne przesłanki i fakty. I kwestia stawiania mu granic. I z tego powinno się zdawać sprawę – takie podstawy wychowania. Są też inne, ale te są podstawowe. I teraz jeżeli ktoś nie wie, że takie potrzeby istnieją, a po drugie nie wie, jak je realizować, to dziecko będzie w sobie wyrabiało dysfunkcyjne schematy. Będzie miało deprywację emocjonalną, czuło się niepełnowartościowe, będzie leniem albo perfekcjonistą, będzie cierpiało na samopoświęcenie się innym albo będzie się podporządkowywało innym bądź będzie miało postawę roszczeniową i narcystyczną, albo będzie nastawione na karanie itd. Tu bardzo dużo zależy od rodziców. I jest mi przykro, że rodzice więcej czasu poświęcają na czytanie instrukcji pralki niż na zastanowienie się, co znaczy być rodzicem. A wiedzę na temat wychowywania dzieci czerpiemy z forów internetowych, na których przekonane o swej wiedzy internauci dzielą się doświadczeniami, chociaż na obiektywnej wiedzy to nie jest oparte tylko ewentualnie na jednostkowym doświadczeniu i to najczęściej z poprzedniej epoki.
dr Mateusz Grzesiak – psycholog i wykładowca akademicki. Doktor nauk ekonomicznych w dyscyplinie nauki o zarządzaniu. Od ponad 17 lat prowadzi szkolenia na całym świecie, głównie na rynkach europejskich i amerykańskich. Wykładał w 7 językach. Autor 18 książek i wielu publikacji naukowych. Wielokrotnie nagradzany m.in. za wybitne osiągnięcia w zarządzaniu i napisanie najpopularniejszej psychologicznej książki roku. Nieustannie uczy siebie i innych. Promuje wprowadzenie do szkół tzw. kompetencji społecznych. Ma fanów na całym świecie i komunikuje się z nimi za pomocą mediów społecznościowych, na których obserwuje go ponad sześćset tysięcy osób. Prywatnie od 12 lat zakochany w swojej żonie dr Ilianie Ramirez, z którą ma 9-letnią córkę, Adrianę. Regularnie ćwiczy brazylijskie jiu-jitsu i zapasy.
Rozmawiała: Ilona Adamska
Wywiad pochodzi z książki “Dziękuję Ci za…”; Wydawnictwo I.D.MEDIA, Warszawa 2019.