Anna Korcz: Wyważyć siebie

Uwielbiam patrzeć na kobiety, ponieważ jestem estetką. Ich gracja, piękno: dłonie, twarz, to coś, co z przyjemnością obserwuję. Nikt nie zaprzeczy, że kiedyś byłyśmy nadobną płcią.

Ale nie tylko o piękno tu chodzi – we wszystkich sytuacjach, w których kobiety potrzebują wsparcia, zawsze będę stawała po ich stronie. Nie jestem zagorzałą feministką, ale w sprawach wymagających największej delikatności jak tortury kobiet (np. obrzezanie), przemoc, mogę się zwać ortodoksyjną feministką. Jest mi niezmiernie przykro, że nie mogłam być uczestniczką wielu marszy na rzecz poprawy sytuacji kobiet, przede wszystkim dlatego, że większość z nich reprezentuje też moje poglądy (niestety, praca była czynnikiem wyższym). Jestem typową kobietą wojownikiem, ale w dzisiejszych czasach tylko pokojowe rozwiązania mają rację bytu i takie oczywiście popieram. Udało mi się być na pierwszym największym czarnym marszu. Towarzyszyły mi obie córki, które już dzisiaj jako dorosłe kobiety rozumieją powagę problemu. Obecnie to jedyne narzędzie, jakie mamy w rękach – wyjść na ulicę. To nasze prawo, o które walczyły całe pokolenia. Natomiast w codziennym życiu – pewnie państwa zdziwię – jestem z kolei ortodoksyjną „panią domu” przy domowym ognisku jako matka i szyja rodziny. To daje mi satysfakcję.

Może trudno w to uwierzyć, ale nigdy nikomu niczego nie zazdrościłam. Nie do końca jestem szczera – jest jedna rzecz. Mam kilka osób wokół siebie, które biegle posługują się kilkoma językami. Jest mi niezmiernie wstyd i czuję się „ułomna”, podczas kiedy zwiedzam świat – a to kocham ponad życie – i niestety nie mogę czerpać całej kwintesencji miejsc, w których się znajduję. Wiem, że w takich sytuacjach wiele tracę. Dlatego między innymi zadbałam, aby moje córki mówiły doskonale przynajmniej w jednym języku obcym. Chociaż właściwie uważam, że dzisiaj znajomość jednego języka to nieco za mało.

Jestem niezwykle usatysfakcjonowana, że dzisiejsze Polki są zadbane i w większości doskonale wykształcone. Idą w świat i coraz piękniej nas reprezentują. Taki sposób zdobywania świata ma swoje konsekwencje. Już od wielu lat fachowcy alarmują, a wśród nich jest mnóstwo kobiet, że równowaga damsko- męska została zachwiana. W myśl słów piosenki Danuty Rinn „Gdzie ci mężczyźni…” , kobiety coraz częściej niosą na ustach hasło: „gdzie ci prawdziwi faceci”. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, że kobiety same trochę sobie na to zapracowały. Nasza ekspansja po wiedzę, władzę i siłę – chociaż według mnie to wspaniałe – spowodowała ten „zanik” silnych mężczyzn. Dawniej myśliwy przynosił zwierzynę, a kobieta ją sprawiała. Jasny podział. Kobieta chciała czegoś więcej, więc się zbuntowała, i słusznie.

Jednak trzeba ponieść konsekwencje takich procesów. Czasami powodują opłakane skutki. Kobiety skarżą się, że mąż przestał się nimi interesować, a on najprawdopodobniej źle znosi fakt, że ona realizuje się zawodowo. To bardzo trudne umieć znaleźć równowagę między życiem osobistym a życiem zawodowym. Od dawna nie jest tajemnicą, że mężczyźni, czyli właściciele testosteronu, źle znoszą relacje z silnymi kobietami sukcesu. Najlepszym przykładem są znane małżeństwa Hollywood, gdzie Oscary i popularność były powodem rozpadów związków. To bardzo przykre, ale dzisiejsze.

Jestem najlepszym przykładem wielu prób łączenia życia osobistego z pracą zawodową, ale mimo to jestem uczciwa wobec siebie i pytana o to, co jest dla mnie największym sukcesem i szczęściem, nieodmiennie odpowiadam: dzieci. W życiu wszystko przemija. Po tygodniu czasami nie pamiętamy już o osobie, która odeszła, a przecież pamięć, jaka zostaje, to tylko ta w ludziach. Tyle razy, ile jestem u moich Dziaduniów na cmentarzu, sprzątam ich grób, stawiam na nim lampkę i odmawiam modlitwę – daję wyraz mojej pamięci o nich. Będą żyli we mnie, dopóki nie umrę. Dzieci noszą pamięć o swoich rodzicach, a potem ich dzieci o nich… Tak od zarania dziejów. Dlatego nie praca i biznes, tylko właśnie One są naszym prawdziwym sukcesem. Przywiązuję dużą wagę do kobiecej intuicji, ale rzeczywiście w moim przypadku częściej decyduje moje serce. Jeśli natomiast chodzi o bezpieczeństwo moich dzieci i mojego domu, staję się po trosze „czarownicą”. Mam poczucie, że wiem, co będzie dla nich najlepsze. Mój upór sprawdził się wiele razy.

Zdarzało się, że przyjmowałam dowody uznania swojej urody. Za każdym razem czuję się skrępowana i nie umiem reagować. Jedyną moją słuszną odpowiedzią zgodną ze mną samą jest odpowiedź, że przede wszystkim jestem matką. Ale! Ale! To nie znaczy, że o siebie nie dbam. Wręcz przeciwnie, nie wyobrażam sobie, żebym miała źle wyglądać. Prysznic, włosy, makijaż. Od 16. roku życia nie wychodzę z domu bez makijażu. Zdarzają się sytuacje wyjątkowe, np. zajęcia sportowe (śmiech) – wtedy jestem bez makijażu. Mniej mnie interesuje uroda zewnętrzna u innych ludzi, bardziej szukam w nich piękna, które jest ukryte. Jestem ortodoksyjną miłośniczką Matki Ziemi i Zwierząt. Niektórzy pewnie poczują się dotknięci, ale często w życiu cenię sobie bardziej zwierzęta niż ludzi.

Upływ czasu jest dla wszystkich trudną sprawą. Coraz rzadziej lubię patrzeć w lustro, a z racji uprawianego zawodu cały czas jest mi ono potrzebne. Nie podoba mi się to, co widzę. Chociaż czas jest sprawiedliwy dla wszystkich, to zawsze nam się troszkę wydaje, że my będziemy nieśmiertelne. Oczywiście tak nie będzie! Życie daje nam szeroki wachlarz możliwości, zabiegów chirurgii plastycznej, poprawiania urody i próby zatrzymania czasu, ale do dnia dzisiejszego osobiście z tego nie korzystałam. Ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem okropnym tchórzem i przynajmniej na razie próbuję starzeć się „z klasą” (śmiech).

Dawno temu tytuł przeprowadzonego ze mną wywiadu brzmiał „Ożeniłabym się z Jandą”. Krystyna Janda to kobieta o niezwykłych horyzontach. Poza swoim kunsztem zawodowym imponuje mi tym, co w życiu osiągnęła i kim jest. Znana w Europie i na świecie jest również autorytetem moralnym. Świat pełen jest interesujących, walecznych, inspirujących kobiet. Wielokrotnie wzruszam się, kiedy w szeroko pojętych mediach czytam bądź oglądam historie wspaniałych kobiet. W takich momentach jestem z nich dumna, że jestem przedstawicielką tej samej płci. Nie byłabym uczciwa wobec siebie, gdybym nie przyznała, że siła i męstwo mężczyzn zawsze mi imponowały. Jednym z nielicznych autorytetów był profesor Bartoszewski.

Byłam jego wierną słuchaczką, głęboko zapadały mi w sercu jego wypowiedzi – swoisty dekalog postaw moralnych, który nam przekazywał, jest mi niezmiernie bliski. Pochodzę z rodziny AK-owskiej, gdzie hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna” było ważne. Podobnie jak uczciwość, opieka nad drugim człowiekiem, altruizm i serce dla ojczyzny. No i wiara. Jestem osobą głęboko wierzącą. W dzisiejszych czasach niestety Kościół przestał być moim autorytetem. Nie zgadzam się z jego stanowiskiem w zwykłych sprawach dotyczących nas szarych ludzi. Nie wolno ograniczać czyjejś wolności i odbierać komukolwiek godności w imię religii.

Często byłam w życiu pytana, czy według mnie istnieje prawdziwa przyjaźń między kobietami. Na ogół miałam z odpowiedzią spory problem. Tak jak bez problemu mogę zawsze odpowiedzieć, że mężczyźni to solidarność plemników, tak z nami kobietami i naszymi jajnikami nie zawsze jest to do końca niestety oczywiste. Natomiast 100-procentowa prawdą jest, że jeżeli ktoś ma przyjaciółkę we mnie, to ma ją do końca życia. W życiu usłyszałam dwukrotnie najwspanialszy komplement: „Anka, mogłabym cię puścić dookoła świata z moim facetem i wiem, że wrócilibyście zachwyceni i nic między wami by nie zaszło”. To mój priorytet – nikogo nie krzywdzić i nie zdradzać.

Świat się zmienił, a kobiety poszły dynamicznie do przodu. Pracują zawodowo, dążąc do wysokich stanowisk i sukcesu. Niestety, często traktujemy się na arenie zawodowej jak rywalki, bezpardonowo walczymy o stanowisko, pozycję itp. Jeśli chodzi o język nienawiści, często przejmujemy cudze emocje i słowa, które słyszymy wokół, i na co jest powszechne, zwłaszcza odgórne przyzwolenie. Wielokrotnie powtórzone kłamstwo staje się prawdą, a ciągle słyszana piosenka zaczyna nam się podobać. To na nas kobietach przede wszystkim ciąży obowiązek, aby dom, którego jesteśmy „ozdobą” i dzieci, w którym je wychowujemy, wyniosły w życie sztywny kręgosłup moralny. Bez takich wartości pojawia się agresja i nienawiść, a to zawsze kończy się tragicznie. Bezdyskusyjnie musimy być dla naszych dzieci autorytetem, zarówno w kwestiach moralnych, edukacyjnych i zawodowych. Ale najpierw musimy zacząć od siebie.

Gdy myślę o przyszłości, moim jedynym marzeniem jest, aby jak najdłużej pozostać w formie, jaką reprezentuję dzisiaj. Aby temu pomóc, jestem stosunkowo obowiązkowa. Regularnie ćwiczę, nie palę i unikam alkoholu. Nie mam wielkiego wpływu na jakość powietrza, którym oddycham, ale mimo to chodzę na spacery, zwłaszcza u nas, w Pomiechówku. Mamy tam dużą działkę, która mieści się w rezerwacie przyrodniczym. Jest naprawdę pięknie. Ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, mówią, że czują wspaniałą energię. Od siedmiu lat robimy piękne wesela, przyjęcia i przeróżne okolicznościowe spotkania. W lecie, nad Wkrą, na naszej plaży odpoczywają setki rodzin z pieskami i kotkami. Można się pięknie opalić i dobrze zjeść. Siedzą, leżą, spacerują, patrzą na otaczającą ich zieleń i resetują umysł. Tam właśnie wszyscy oddychają pełną piersią. Po 45 minutach jazdy z Warszawy można się znaleźć trochę nad morzem, trochę na Mazurach. Serdecznie Państwa zapraszam.

Anna Korcz – aktorka teatralna, telewizyjna i filmowa. Od 34 lat w zawodzie. Zagrała dziesiątki rol, ale mówi o sobie „niewykorzystana”. Kocha życie i swój zawód. Bierze udział w licznych akcjach społecznych poświęconych zdrowiu, zwierzętom i ekologii. Właścicielka Zacisza w Pomiechówku, gdzie od 8 lat urządza przyjęcia: komunie, wesela, konferencje. W lecie można u niej odpoczywać na plaży nad Wkrą z dziećmi i zwierzętami. Matka trójki dzieci. Pytana, co jest jej największym sukcesem, odpowiada: „Dzieci”.

Felieton pochodzi z książki “Kobiety o kobietach, czyli cała prawda o płci pięknej”; Wydawnictwo I.D.MEDIA, Warszawa 2019.

1+

Udostępnij:

Polecane artykuły

Send Us A Message